20.55. Na przejściu dla pieszych u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego młody mężczyzna zaczyna się chwiać, po czym pada na jezdnię. Samochody stają. Ma atak padaczki. Na szczęście tuż obok przechodzi pieszy patrol policji. Podchodzą do nieprzytomnego, któremu pierwszej pomocy udzielają przechodnie. Funkcjonariusze nie bardzo wiedzą, co robić. Ktoś krzyczy, aby wsadzić do ust epileptykowi patyk, bo się zakrztusi (wolno wsadzać tylko miękkie przedmioty, np. pasek, w innym przypadku chory może połamać zęby). Priorytety - Wszyscy policjanci muszą przejść kurs pierwszej pomocy - podkreśla Anna Furmanowska z zespołu prasowego komendy miejskiej w Poznaniu. - Czy jednak szkoleni są tak szczegółowo, żeby zareagować na atak padaczki, trudno mi w tej chwili powiedzieć. O 21.00 policjanci wzywają karetkę. Mężczyzna cały czas wije się na pasach. Przytrzymują go przechodnie. Jakaś kobieta trzyma jego głowę, żeby nie uderzył o asfalt. - Zawiadomiliśmy już pogotowie. Niestety, mamy wezwanie i musimy jechać - wyjaśniają funkcjonariusze i oddalają się z miejsca wypadku. Anna Furmanowska: - W takich sytuacjach policjant musi ocenić priorytety. Jeśli było wezwanie do sytuacji ocenionej jako groźniejsza niż atak epilepsji, mieli prawo się oddalić. 21.15. Karetka nie przyjeżdża, a atak epilepsji nie przechodzi - mężczyzna wciąż jest nieprzytomny. Na nic nie reaguje - dusi się. Przypadkowy kierowca, który własnym samochodem - dla bezpieczeństwa nieprzytomnego - zablokował miejsce zdarzenia, postanawia jeszcze raz powiadomić pogotowie. W dyspozytorni mówią, że żadnego sygnału o ataku epilepsji na Dąbrowskiego nie było, ale karetkę przyślą. Nie okradli go 21.30. Mijają kolejne minuty. Wydaje się, że atak epilepsji mija. Przechodnie znoszą mężczyznę na pobocze. Ten nie bardzo wie, co się dzieje. Jest zupełnie bezbronny. 21.35. W końcu do wybudzonego już mężczyzny przyjeżdża pogotowie. Od rzekomego zgłoszenia sytuacji przez patrol policji mija 40 minut. Elżbieta Sikorska - Rejonowa Stacja Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu: - Jeżeli dyspozytor w czasie rozmowy stwierdził, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, karetka mogła wcześniej pojechać do jakiegoś groźniejszego zdarzenia. W ciągu 40 minut nieprzytomny mężczyzna w centrum Poznania - bez fachowej pomocy - mógł się udusić lub odnieść groźne obrażenia. Mógł zostać okradziony. Komenda policji, podobnie jak szpital Raszei, mieści się kilkaset metrów dalej. Nie zawiedli tylko przypadkowi przechodnie. Autor: Rafał Wąsowicz rafal.wasowicz@echomiasta.pl