Wcześniej - z powodu jego uzależnienia od hazardu - opuściła go żona z małym synkiem. Uznał, że święta to idealna okazja aby się zrehabilitować. Nie chciał ich bardziej ranić. - Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy. Od jakiegoś czasu już nie grałem, starałem się odmienić swoje życie. Ale tuż przed Gwiazdką pomyślałem, że za dwa tysiące kupię fajniejsze prezenty niż za tysiąc złotych i... poszedłem na maszyny. Chciałem pomnożyć pieniądze i znów przegrałem wszystko - opowiada Michał. Dwa tysiące za piątaka Zaczęło się - jak to zwykle bywa - całkiem niewinnie. Jedna, dwie, trzy gierki na automatach. Wygrał sporo. Wrzucił 5 zł - wyciągnął 2 tysiące. Nie bez powodu mówi się o "szczęściu nowicjusza". Potem, zdarzały się nawet takie tygodnie, w których wychodził 25 tys. zł na plusie. I wtedy wpadł na dobre. - Jak można się wyrzec tak dużych pieniędzy? W jeden dzień mogłem wygrać więcej niż moja miesięczna pensja. Strasznie się człowiek nakręca. Po co harować, skoro pieniądze są na wyciągnięcie ręki? - pyta Michał. - Uroiłem sobie, że mam system. Wierzyłem w niego, a przecież na zdrowy, chłopski rozum maszyny są tak skonstruowane, aby przynosić zyski ich właścicielom. Kiedy przynosił do domu większe pieniądze, młoda niepracująca żona nie pytała, skąd je bierze. A jeśli była dociekliwa, ucinał krótko, że "zrobił wałek", co oznaczało "lewy interes", o którego szczegółach nie zamierza jej mówić. Ani razu nie wspomniał, że gra. - Żonie to odpowiadało. Miło było wydać na weekend 2 tysiące złotych - mówi nie bez żalu. Wołanie o pomoc Gra od 2005 roku. Kiedy dostrzegł, że ma problem, poszedł do terapeuty, Ten okazał się nieskuteczny i - jak twierdzi Michał - zaczął go "olewać". Chłopak miał wrażenie, że idzie na sesje tylko po to, by się wygadać. Płaci i wychodzi, a zaangażowanie terapeuty jest zerowe. - Nie czułem, że chce mi pomoc, a bez tego strasznie ciężko wyrwać się z nałogu - wyjaśnia młody mężczyzna. Przerwał sesje i grał dalej. Tak długo, aż zrujnował swój świat. Dno oznaczało odejście żony, porzucenie przez przyjaciół, długi wśród znajomych i niespłacone kredyty w banku. Wylądował w domu rodziców - jedynych osób które do dziś wspierają go w walce z uzależnieniem. Pod koniec ubiegłego roku, kiedy przegrał "fundusz świąteczny", surfując w internecie trafił na stronę z adresem leszczyńskiego Monaru. Chociaż wiedział, że to miejsce, w którym leczy się przede wszystkim narkomanów, postanowił tam zadzwonić. - Poprosiłem o pomoc i nikt mnie nie odesłał. Zaproszono mnie na spotkanie z terapeutą jeszcze tego samego dnia. Poczułem, że w końcu ktoś mnie słucha i wspiera, nie ocenia - opowiada. We dwóch raźniej W Monarze poznał Romana, też uzależnionego od hazardu. Roman, mężczyzna grubo po czterdziestce, leczenie miał już za sobą. Zaliczył ośrodek niedaleko Wronek. Grał przez 13 lat, ale terapia w ośrodku zamkniętym położyła temu kres. - Od razu mówię, że nie było łatwo. Na terapię składały się trzy etapy, a każdy trwał dwa tygodnie. Najpierw filmy szkoleniowe pokazujące, czym jest uzależnienie, potem praca nad sobą i "pranie mózgu". Na końcu hazardzista robi bilans i pisze życiorys. I wtedy widzi czarno na białym, jak nisko upadł. Udało mi się, ale głównie dlatego że chciałem zerwać z hazardem dla siebie i dzięki wsparciu mojej silnej, mądrej małżonki - relacjonuje Roman. Obaj panowie chcą teraz pomóc innym, którzy nie potrafią sami powiedzieć: dość. Doskonale znają lokalny hazardowy rynek. Te same twarze, czasem euforyczne, często przygaszone... - Kiedy jeszcze grałem, na automaty wpadała matka z dwójką dzieci. Maluchy prosiły: mamo chodźmy już do domu, chcemy jeść. A ona powtarzała: zaraz i wrzucała kolejną monetę. Nie potrafiła się oderwać, czasem przez kilka godzin. Do takich ludzi jak ona wyciągamy rękę. Grupy wsparcia dla hazardzistów są w dużych miastach, ale żeby tam dojeżdżać trzeba czasu i pieniędzy - wyjaśnia Michał. Poniedziałek 17.00 Obaj mieszkańcy Leszna zachęcają do spotkania w Monarze, bo - jak podkreślają - uzależnienie od hazardu jest śmiertelną chorobą. - Czytamy nekrologi i nietrudno się domyślić powodów niektórych samobójstw - komentują. Dla kogo to robią? Dla tych którzy nałogowo grają i dla tych, którym wydaje się, że już z tym skończyli. - O zaleczeniu można mówić wtedy, gdy hazardzista przechodząc obok automatu czy punktu lotto, czuje obojętność. Kiedy nienawidzi grających i maszyn oznacza, że wciąż za dużo w nim emocji i że wciąż zagrożony jest powrotem - komentuje Hanna Jędrzejewska, szefowa leszczyńskiego Monaru. Grupa spotyka się w każdy poniedziałek o godz. 17.00 w Monarze przy ulicy Przemysłowej w Lesznie. Karolina Bodzińska