Już wie, że w gąszczu przepisów człowiek w ogóle się nie liczy. Mimo to walczy, bo nie potrafi żebrać. Żyje, a właściwie wegetuje dzięki pomocy społecznej, ale często nie ma co jeść. - Najbardziej boli niesprawiedliwość, że tych dwadzieścia lat pracy poszło w zapomnienie - przyznaje. Pełen optymizmu Po kilkuletnim zakręcie życiowym w 2001 r. opuścił noclegownię, zakwalifikował się do programu wychodzenia z bezdomności i dostał od prezydenta kawalerkę w centrum Leszna. Brał zasiłek z pomocy społecznej i, jeśli zdrowie dopisywało, chwytał się dorywczych, lekkich prac. - Nikt mi wtedy nie doradził, żeby starać się o rentę. Zresztą dawałem sobie radę i byłem pełen optymizmu - mówi 60-letni Andrzej Rzepka. W 2007 r. przeszedł drugi zawał, potem trzeci. W 2010 r. doznał czwartego, bardzo rozległego zawału. Jednocześnie leczy się u neurologa, gastroenterologa, chirurga i kardiologa. Musi unikać wysiłku. Ubezpieczony nie rokuje Pod koniec 2009 r. znalazł się w tak dramatycznej sytuacji finansowej, że wystąpił do ZUS o przyznanie renty rehabilitacyjnej. Nie dostał jej, bo jak czytamy w uzasadnieniu: "nie rokował w okresie 12 miesięcy odzyskania zdolności do pracy zarobkowej". Przegrał nawet w sądzie. Zaczął się więc starać o rentę z tytułu niezdolności do pracy. Komisja lekarska dwukrotnie, w marcu i czerwcu ub. r., wydała mu dziwne orzeczenie: że jest niezdolny do pracy, ale jednocześnie nie jest całkowicie niezdolny do pracy. W lipcu 2010 r. ZUS podliczył, że Andrzej Rzepka ma udowodniony okres zatrudnienia 20 lat i 2 dni, a tym składkowych 18 lat, dziewięć miesięcy i 27 dni. Ale odmówiono mu przyznania renty. Dlaczego? Bo nie ma potwierdzonego "co najmniej pięcioletniego okresu składkowego i nieskładkowego w ostatnim dziesięcioleciu przed złożeniem wniosku o rentę, jak i przed dniem powstania niezdolności do pracy". Mężczyzna ostatnie zatrudnienie miał w 1993 r., zachorował w 2001 r., a o rentę wystąpił w 2011 r. Dostałby tę rentę, gdyby zachorował przed 1995 r. - wtedy spełniałby warunki ubiegania się o świadczenie. Głodny przed marketem Sąd i kilku prawników potwierdziło, że w takiej sytuacji nie ma szans na rentę z tytułu niezdolności do pracy. Składki zgromadzone w ZUS oczywiście mu nie przepadną - gdy w wieku 65 lat osiągnie wiek emerytalny, powinien otrzymać najniższą emeryturę. - Problem w tym, jak dożyć? - pyta retorycznie pan Rzepka. Jest wysoki, a waży zaledwie 55 kilo. Otrzymuje zasiłek z pomocy społecznej i dopłatę do mieszkania. Ale za sam czynsz trzeba zapłacić tyle, ile dostaje zasiłku. Żeby starczyło na leki i prąd, nieregularnie płaci czynsz. Już ma ponad 2 tys. zł zadłużenia. Kurtka, buty, jedzenie - nie stać go na taki luksus. - Nieraz dwie godziny stoję przed marketem głodny, ale wstydzę się żebrać. No nie umiem wyciągnąć ręki - ociera ręką oczy. Prezes ostatnią nadzieją Ktoś mu podpowiedział, żeby napisał do prezesa ZUS wniosek o przyznanie renty w ramach świadczeń wyjątkowych. W połowie marca dostał odpowiedź. Negatywną. Jak wynika z uzasadnienia, osoba starająca się o takie świadczenie musi spełnić łącznie kilka warunków. Pan Andrzej nie spełnia jednego: zgodnie z orzeczeniem komisji lekarskiej ZUS, nie jest osobą całkowicie niezdolną do pracy... Ale jeszcze nie wszystko stracone. Napisał odwołanie. Jeśli to nie pomoże, pozostanie mu ostatnia szansa - pozew do sądu. - Nie myślałem, że spotka mnie taka niesprawiedliwość. Zostawiono mnie samemu sobie, jakbym ani jednego dnia w życiu nie przepracował. Nie mam dzieci, więc kto dostanie w spadku moje składki? - pyta retorycznie pan Andrzej. Marta Krzyżanowska - Sołtysiak Gdyby ktoś zechciał w jakikolwiek sposób pomóc panu Andrzejowi, może kontaktować się z autorką artykułu pod numerem 65 529 55 50.