Gdzie się poznali i czy pokochali się od pierwszego wejrzenia, tego dziś nikt nie pamięta. Wiadomo, że zanim stanęli na ślubnym kobiercu, znali się bardzo długo. Oboje kończyli szkoły średnie w Lesznie, a potem studiowali w Poznaniu: Zbyszek - rolnictwo, a Anna (nazywana przez najbliższych Hanką) - wychowanie fizyczne. Pierwsza miłość Już wtedy byli parą, bo w rodzinnym archiwum obojga zachowało się kilka studenckich zdjęć. Na jednym z nich, w charakterystycznych czapeczkach, zakutani w szale i grube samodziałowe płaszcze, obejmują się czule. - Wiadomo było, że Zbyszek pójdzie na studia rolnicze. Od małego kochał ziemię i zwierzęta. Wychowywał się na wsi, w majątku w Dąbczu. O, tutaj siedzi na koniu - czule uśmiecha się 84-letnia Danuta Stanisława Makowska, starsza siostra Zbyszka, pokazując czarno-białe zdjęcie. Danuta dla brata przerwała studia prawnicze. Z uwagi na trudną sytuację finansową w domu oboje studiować nie mogli. Była niezmiernie dumna z osiągnięć Zbyszka i nigdy nie żałowała swej decyzji. Po studiach młody inżynier rolnictwa dostał pracę w Urzędzie Powiatowym w Lesznie. Z kolei Ania po studiach uczyła w Szkole Podstawowej nr 2 im. Obrońców Polskiego Morza w Lesznie. I właśnie jubileusz 80-lecia tej szkoły był powodem, dla którego kilka osób odbyło podróż do przeszłości. Zacne rody - Przejeżdżając obok "dwójki" zauważyłem, że szkoła świętuje rocznicę. Wtedy pomyślałem, że moja ciotka Hanka, gdyby żyła, również kończyłaby 80 lat - mówi Jacek Borowiak z Zaborowa. - Z końcem czerwca minęła 55. rocznica jej śmierci. Do dziś ciotka stoi mu żywo przed oczami. Często, kiedy miała okienko w szkole, wpadała do domu jego rodziców. Z kolei on jeździł na wakacje do Włoszakowic, do jej rodzinnego domu. Ostatni raz widział ją w niedzielę, 16 czerwca 1957 roku, nazajutrz po jej ślubie, spacerującą z mężem po rynku. - Byli piękną parą, Hanka ubrana w jasnobeżowy, dopasowany kostium, krótka fryzurka, perełki w uszach - wspomina Jacek Borowiak. Oboje pochodzili z zacnych rodzin. Ona, córka Jana Borowiaka, autora pracy doktorskiej poświęconej hodowli koni, wnuczka znanego działacza ludowego Antoniego. On, syn Bolesława Teofila Płocieniaka, zmarłego w 1932 roku nauczyciela, powstańca i komendanta Straży Ludowej na powiat śmigielski. - Hanka była oczkiem w głowie rodziców. Przyszła na świat trzynaście lat po starszym rodzeństwie: Januszu i Marii. Hania była radosna, pełna życia - wspomina Borowiak. Ślub młodzi brali skromny, cichy. O luksusach można było wtedy jedynie pomarzyć. Do kościoła Hania szła jednak w pięknej sukni i welonie, Zbyszek w eleganckim garniturze, pod krawatem, ze wstążką w klapie marynarki. Po powrocie z kościoła przed domem we Włoszakowicach zrobiono im zdjęcie. Trzymają się za ręce. Hania zerka na fotografa, Zbyszek zapatrzony jest w młodą żonę. Za nimi najbliżsi: najstarsza siostra Hanki oraz siostry pana młodego: Halina i Danusia. Na innym zdjęciu Zbyszek uczy Anię grać w karty. - To było rodzinne. Kop i brydż. Mężczyźni w naszej rodzinie uwielbiali gry w karty - mówi pani Danuta. Zrywali nenufary? Co tak naprawdę wydarzyło się w poniedziałkowe popołudnie, nie wie nikt. Nie ma świadków zdarzenia, w archiwach Komendy Miejskiej Policji w Lesznie nie zachowały się akta wypadku na Jeziorze Dominickim. - Przejrzałem akta spraw prowadzonych na przełomie maja i sierpnia 1957 roku i nie udało mi się trafić na dokumenty związane ze śmiercią młodych małżonków - rozkłada ręce Dawid Marciniak, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji w Lesznie. Relacje rodziny wyglądają następująco: - Wieczorem 17 czerwca otrzymałam wiadomość, że na plaży znaleziono rzeczy brata i jego żony, a na jeziorze przewrócony kajak - z bólem wspomina Danuta Stanisława Makowska. - Ten paskudny kajak. Taki wąski! Wywrotny! Ich koledzy płynęli szerszymi, a oni wzięli ten najwęższy. Pewnie zaplątał się w szuwarach... Z kolei do nastoletniego wówczas Jacka Borowiaka tragiczne wieści dotarły, gdy bawił młodszą kuzynkę w ogródku jordanowskim. - Zrobił się szum, matki zaczęły zbijać się w grupki, rozmawiały o tragedii w Boszkowie. W domu ciotki wiedziały już, co się stało. Szykowały się, by jechać do Włoszakowic, do rodziny Hanki - relacjonuje Borowiak. Oboje byli doświadczonymi kajakarzami, umieli świetnie pływać. Co się stało? Trudno dociekać? Skurcz? Udar? Wywrotka? Wokół historii narosło sporo legend. - Pamiętam tę smutną historię. Pani Anna miała od września zostać moją wychowawczynią. W czerwcu przyszła przedstawić się klasie. Piękna, bardzo przystępna nauczycielka. Kiedy utonęła, w szkole mówiło się, że podczas rejsu wychyliła się, by zerwać nenufary. Wypadła, a mąż wskoczył za nią, by ją ratować - opowiada Jerzy Kwaśniewski z Leszna. Wraz z innymi uczniami Szkoły Podstawowej nr 2 brał udział w pogrzebie nauczycielki. Wspomina, że w jej kondukcie pogrzebowym uczestniczyły prawdziwe tłumy. Miasto tak bardzo poruszone było tą tragedią, że na ostatnie pożegnanie obojga młodych przyszli obcy ludzie. Oba kondukty wyruszały z kostnicy nieistniejącego dziś szpitala przy ulicy Wałowej, w którym obecnie mieści się szkoła muzyczna. Wspólny grobowiec Młodzi małżonkowie nie mieli wspólnego pogrzebu, ponieważ ich ciał nie znaleziono tego samego dnia. Najpierw wypłynęło ciało Zbyszka, a dopiero kilka dni później ciało Ani. Spoczęli jednak we wspólnym grobie. Ich pochówek był ostatnim na nieistniejącym dziś cmentarzu przy Szkole Podstawowej nr 7 w Lesznie. W związku z likwidacją nekropolii, ciała przeniesiono do rodzinnego grobu Płocieniaków przy ul. Kąkolewskiej. Karolina Bodzińska