Tragedia rozegrała się 5 marca w wielkopolskim Krotoszynie w jednym z domów zamieszkiwanych przez Ukraińców. Tego dnia właściciel nieruchomości poinformował policję, że nie żyje 49-letnia kobieta, a jej 57-letni partner uciekł. Krotoszyn. Ukrainiec zabił konkubinę. 20 ciosów nożem W wyniku poszukiwań godzinę później znaleziono podejrzanego po drugiej stronie lasu sąsiadującego z domem. Ukrainiec miał zakrwawione ręce. Uciekają,c wziął ze sobą torbę i paszport. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono ślady i 12-centymetrowy nóż. Podczas śledztwa ustalono, że pokrzywdzona pracowała w Polsce od trzech lat. W tym czasie poznała oskarżonego, którego sprowadziła do siebie do Krotoszyna. Na początku mieszkali razem. Po jakimś czasie postanowiła jednak od niego odejść. Swojej siostrze miała żalić się, że mężczyzna jest wobec niej agresywny. - Widziałam u niej sińce na szyi i rękach. Obrażał ją, ale na pewno ona go nie zdradzała - zeznała siostra zamordowanej. Jej zdaniem oskarżony miał urojenia. - Ona nawet nie miałaby czasu go zdradzać, bo pracowała w gospodarstwie całymi dniami. Chciała od niego odejść, bo był dla niej po prostu niedobry - zeznała. Zdaniem prokuratury bezpośrednim motywem postępowania oskarżonego była zazdrość na tle zaprzestania związku pokrzywdzonej ze sprawcą. W dniu tragedii po powrocie z pracy poszedł do pokoju kobiety pod pretekstem odebrania telefonu z Ukrainy. Krotoszyn. Ukrainiec zabił konkubinę. "To było jak w kinie" - Błagałem, żebyśmy usiedli i porozmawiali. Prosiłem, żeby wróciła do mnie i żebyśmy znowu zamieszkali razem. Zaczęła się ze mnie śmiać. Powiedziałem, że ją zabiję. Ona powtarzała, że będzie krzyczeć. Wtedy pomyślałem, że nie mam wyjścia, zacząłem zadawać ciosy jeden po drugim, uderzałem, gdzie popadnie. To było jak w kinie, dużo się we mnie zebrało. Nie myślałem, że umrze. Dopiero jak wyszedłem, to zdałem sobie sprawę, co się stało - powiedział oskarżony. Prokurator Agata Kopczyńska zapytała, dlaczego zadał tak dużą ilość ciosów. - Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć. Zadanie nawet jednego nie jest normalne - przyznał. - Straciłem panowanie nad sobą. Nie jestem głupi, nie zrobiłem tego świadomie, pewne sytuacje się wydarzają i człowiek nie myśli - dodał. Badania przeprowadzone przez biegłych sądowych w ramach postępowania wykazały, że podczas zdarzenia mężczyzna miał zachowaną pełną poczytalność. Grozi mu dożywocie. Wyrok zostanie ogłoszony w piątek.