Długi prosty odcinek ulicy Długiej pozwala na rozwinięcie dużej prędkości. Nawierzchnia jezdni jest w dobrym stanie, a nocą ruch tam jest znikomy. Kilkadziesiąt metrów przed tablicą z napisem Rusiec ford Mariusza uderzył w samotne przydrożne drzewo. Stopień zniszczenia samochodu wskazuje, że uderzył on w drzewo z prędkością ponad 150 km/godz. Na szosie nie było śladów hamowania ani poślizgu. - Z położenia auta wynika, że jechało w kierunku Ruśca - informuje podinsp. Maciej Kusz, naczelnik wydziału Kryminalnego KPP w Wągrowcu. - Kierowca był sam i jechał z dużą prędkością. Został zakleszczony w zgniecionym samochodzie. Zginął na miejscu. By wydobyć ciało, trzeba było rozcinać karoserię. W chwili obecnej możemy powiedzieć, że to był wypadek. - Zgłoszenie dostaliśmy trzydzieści minut po północy - relacjonuje dyżurny wągrowieckiej komendy straży pożarnej. - Pierwsi na miejscu wypadku pojawili się strażacy ochotnicy z Wapna. Żeby wydostać ciało potrzebny był sprzęt hydrauliczny. Lekarz stwierdził zgon kierującego. Po przyjeździe prokuratora i jego zgodzie, strażacy użyli sprzętu hydraulicznego by wydobyć ciało. Zwłoki zabrała firma pogrzebowa. O śmierci Mariusza K. jego rodzice i siostry dowiedzieli się dopiero w piątek rano. Wiedzieli o wypadku i matka zatelefonowała do szpitala z pytaniem o stan zdrowia syna. Dyżurująca pielęgniarka przekazała jej tragiczną informację. Szukał śmierci? Mariusz K. miał problemy emocjonalne. Jakiś czas temu próbował się powiesić. Wtedy pomoc nadeszła w porę. Niedawno zażył dużą ilość tabletek. Lekarstwo w tej dawce mogło spowodować śmierć. Jednak i tym razem zdążono z pomocą. Mariusz został przewieziony do szpitala w Wągrowcu. Przeszedł płukanie żołądka. Młodego desperata przetransportowano do szpitala w Gnieźnie, jednak lekarze szybko wypisali go z oddziału. Młody człowiek wrócił do domu. Podobno mówił w szpitalu, że i tak się zabije. Niektórzy twierdzą, że była jeszcze trzecia próba samobójcza, na szczęście też nieskuteczna. Przyczyną desperackich kroków Mariusza K. był jego miłość do młodziutkiej dziewczyny. Drzewo, na którym zginął młody mężczyzna, rośnie niedaleko jej domu. Czy wcześniejsze próby samobójcze nie były wystarczającym sygnałem, że młody człowiek potrzebuje pomocy i to specjalistycznej opieki lekarskiej lub psychologicznej? Dziś rodzice i siostry Mariusza K. przeżywają tragedię jego śmierci. Czy zostało zrobione wszystko, by zapobiec nieszczęściu? Pytań jest znaczenie więcej. Co wydarzyło się w godzinach poprzedzających szaleńczą jazdę w kierunku Ruśca? Czy Mariusz chciał zginąć? A może tylko wcisnął pedał gazu by rozładować emocje i nie zapanował nad samochodem? Prokuratura bada sprawę. Śledczy szukają odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Był dobrym człowiekiem Mariusz mieszkał w Wapnie od urodzenia. Uczęszczał do miejscowej szkoły. - Przypominam sobie Mariusza jako dobrego kolegę - mówi Łukasz, jeden z jego szkolnych znajomych.- Zawsze był skory do pomocy w nauce. Lubił matematykę. Udzielał się w różnych konkursach. Był dobrym uczniem. Dobrze także grał w piłkę i był wysportowany. Zawsze punktualny i trochę skryty. Można było z nim porozmawiać o wszystkim. Był bardzo sympatyczny. Przed wypadkiem pracował razem z ojcem w pobliskim Damasławku. Za czasów szkolnych grał w piłkę nożną w Unii Lechpol Wapno. - Pamiętam go jako zdolnego juniora - mówi Zbigniew Grabowski trener Mariusza. - Był chłopakiem z charakterem. Wielka szkoda, że zginął. Podobne zdanie na temat Mariusza wyrażają wszyscy jego koledzy, a miał ich wielu. Był aktywnym społecznie mężczyzną. Należał do Ochotniczej Straży Pożarnej. Tragicznej nocy jego koledzy ze strażackiej drużyny pierwsi przyjechali, by go ratować. Wtedy na pomoc było już za późno... Krzysztof Rokosz