W tym dniu bowiem rozpoczął się proces w słynnej - jak się okazuje - na cały kraj sprawie o pogryzienie przez kobietę... innej kobiety. Mała salka nr 12 w we wrzesińskim sądzie nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych obserwatorów sprawy. Oprócz wymienionych mediów sprawą zainteresowały się poznańskie Radio Merkury, gnieźnieńskie "Przemiany na Szlaku Piastowskim" oraz nasz tygodnik, który, przypomnijmy, pierwszy ujawnił szczegóły tej bulwersującej historii. 21-letnia Anna G. na początku przyznała się do zarzucanego jej czynu, jednocześnie odmówiła składania wyjaśnień. - Będę odpowiadała tylko na pytania sądu i mojego obrońcy - oznajmiła na początku. - Odmawiam składania wyjaśnień w tej sprawie. Jedyne, co mam do powiedzenia, to to, że nie pamiętam tego zdarzenia, ale żałuję tego, co zrobiłam. Nie wiem, dlaczego tak się stało - dodała. Wskutek odmowy złożenia zeznań sędzia odczytał fragmenty wcześniejszych zeznań oskarżonej: "W dniu, w którym miało miejsce zdarzenie, wyprawiałam w (dyskotece - red.) Best urodziny. Do lokalu przyszliśmy oboje. Na miejscu Michał na jakiś czas zostawił mnie (...). Postanowiłam go poszukać (...), spotkałam go na piętrze w towarzystwie innej kobiety. Nie znałam jej, widziałam ją po raz pierwszy w życiu. Stali tak blisko siebie (...). Kiedy to zobaczyłam, czułam się upokorzona, podeszłam do nich. Już więcej nie pamiętam. Relację z tego, co się stało, później przekazali mi znajomi. Nie pamiętam tej sytuacji. Nie wiem, dlaczego ugryzłam. Zrobiłam to pod wpływem zazdrości o Michała, jest on dla mnie wszystkim. Myślę, że to była główna i jedyna przyczyna mojego zachowania" - tłumaczyła się oskarżona. "Na koniec chciałam dodać, że z Michałem jesteśmy od około trzech lat. W okresie tym wielokrotnie doprowadzał mnie do uczucia zazdrości. Nie jestem osobą agresywną, jestem osobą spokojną. Reakcje Michała i jego zachowanie doprowadzają mnie do zazdrości. Bardzo go kocham. Mam świadomość, że jest to chora zazdrość, toksyczna zazdrość, nie potrafię się od niej uwolnić". - Nie wiem, czy Michał specjalnie to robi, czy ma taki charakter - dodała po odczytaniu zeznań. - Pierwszy raz się tak zachowałam, naprawdę jestem opanowana i spokojna - zapewniła raz jeszcze, odpowiadając na pytania swojego pełnomocnika, mecenas Jadwigi Kołaczkowskiej-Sieradzkiej. - To był wyjątkowy wieczór, chciałam, żeby Michał był przy mnie - kontynuowała. Zeznań tych nie słyszała poszkodowana Katarzyna S., która występowała w charakterze oskarżyciela posiłkowego. Przybyła ona na rozprawę wraz ze swoim pełnomocnikiem, mecenasem Arturem Robaszyńskim, z półgodzinnym opóźnieniem. - Zapewniam wysoki sąd, że na naszym wezwaniu widniała godzina 13.30 - tłumaczył spóźnienie prawnik. I wtedy rozpoczęła się prawdziwa walka. Walka nie tylko o karę dla oskarżonej, ale także walka o pieniądze dla poszkodowanej. Sąd zezwolił bowiem na dochodzenie roszczeń cywilnych w procesie karnym. Pełnomocnik pokrzywdzonej zażądał kwoty 30 tys. zł. Pieniądze mają być przeznaczone na kolejną operację plastyczną oraz terapię u psychologa. Mecenas Kołaczkowska-Sieradzka poddała w wątpliwość wysokość takiej kwoty. - Nie wiem, czy uszkodzenia są aż tak widoczne, że potrzebna jest tak duża kwota - Sieradzka oponowała. - Jak to? To nie widać? - wtrąciła nerwowo matka poszkodowanej. Sąd zarządził pięciominutową przerwę, by strony mogły dojść do porozumienia. Nie udało się. Obrońca oskarżonej argumentował, że zarabia ona tylko 1 tys. zł miesięcznie, do tego płaci za studia i nie jest w stanie uiścić takiej kwoty. - Rodzice od 10 lat nie mieszkają ze sobą, od trzech lat są rozwiedzeni, mama pomaga mi finansowo - tłumaczyła się Anna G. Zaproponowała kwotę 10 tys. zł zadośćuczynienia, na którą poszkodowana się nie zgodziła. Sąd przerwał proces do 29 stycznia, dając stronom czas na dogadanie się. - Jeśli w rzeczywistości tak bardzo poczuwa się do winy, to nie powinno dla niej być kwestią najbardziej istotną kłócić się o pieniądze - powiedział po wyjściu z sali mecenas Robaszyński, dodając, że nie liczy na dogadanie się. Tomasz Małecki