- Ach, co to był za ślub - wzdycha Ewa Gano. Była już na niejednym ślubie, na wielu była tłumaczem, bywało, że wcześniej też swatką, ale ten akurat wspominać będzie wyjątkowo ciepło. Może dlatego, że zna się od dziecka z tatą Karola i widziała, jak przez lata z wielką determinacją walczył o zdrowie syna. A może dlatego, że bardzo polubiła tę sympatyczną blondynkę spod Turku, która zawojowała serce Karola. A może dlatego, że po prostu zabawa była świetna. - Czy tańczyli? - Ewa Gano wybucha śmiechem. - Szaleli na parkiecie. Małgośka świetnie tańczy. Inni zresztą też. Wie pan, oni wyczuwają muzykę na zasadzie drgań, czasami zdarza się im przegapić koniec piosenki, ale, generalnie, głusi naprawdę pięknie tańczą. Ofiary gentamycyny Ewa Gano (jej tata bardzo słabo słyszał, mama była głucha, Ewa prędzej niż mówić nauczyła się migać) od 35 lat pracuje w Polskim Związku Głuchych. Jest szefową leszczyńskiego oddziału terenowego, który obejmuje obszar byłego województwa leszczyńskiego. Zapisanych jest do niego 170 osób głuchych i niedosłyszących. Razem z rodzinami to około 300-osobowa grupa. Siedziba związku w kamienicy przy ul. Bolesława Chrobrego to dla nich miejsce, gdzie mogą znaleźć pomoc i poradę albo po prostu pogadać (czyli pomigać), a czasami nawet się głośno posprzeczać (czyli bardzo szybko migać). - Moim zadaniem jest pomagać im w codziennych sprawach, tak by jak najłatwiej im się żyło - mówi pani Ewa. - Organizuję prelekcje, kursy, chodzę z nimi do lekarza, a bywa też, że robię za poradnię małżeńską. No bo małżeństwa głuchych niczym nie różnią się od małżeństw słyszących. Też się kłócą i czasami trzeba ich godzić. A mnie to jakoś wychodzi, potrafię się z nimi dogadać. Na szczęście Karol i Małgosia takich problemów nie mają. To młodzi małżonkowie. A jak jest na początku małżeństwa, wiadomo: wieczny miesiąc miodowy. Karol nie słyszy od dziecka. Stracił słuch po podaniu antybiotyku o nazwie gentamycyna. Gdy miał 12 lat, był jedną z pierwszych z naszego regionu osób niesłyszących, której w poznańskiej klinice wszczepiono implant ślimakowy. Teraz ma 25 lat. Słyszy, ale wciąż ma trudności z mówieniem. - To były wtedy pionierskie operacje - wspominają jego rodzice. - O takiej możliwości dowiedzieliśmy się zupełnie przez przypadek. Istniało ryzyko, ale podjęliśmy je. Operacja się udała i Karol odzyskał słuch. Ale wtedy jeszcze nie bardzo wiedziano, jak ma przebiegać rehabilitacja takich osób. Karol musiał się przecież uczyć wszystkich dźwięków, jak małe dziecko. Poznać dźwięk zamykanych drzwi, spadającego i tłukącego się jajka, szumiącej wody z kranu, ryk samochodu. Osobie słyszącej trudno to zrozumieć. Po roku traci się mowę - Życie w świecie pozbawionym dźwięków nie jest łatwe - przyznaje Ewa Gano. - Kiedy człowiek nie słyszy, nie chłonie świata, nie poznaje nowych słów, ich znaczeń. Jest pozbawiony kontaktu z otoczeniem. - A każdego może to spotkać - podkreśla Zbigniew Sibilak. - Wypadek, choroba. Nikomu nie życzę, ale trzeba wiedzieć, że gdy straci się słuch, po roku traci się też mowę, a potem kontakt z ludźmi. No bo kto będzie się chciał zadawać z kimś, z kim w żaden sposób nie można się porozumieć? Dlatego bardzo ważne jest, by osoby niesłyszące potrafiły posługiwać się językiem migowym, gdyż tylko on zapewnia im kontakt ze światem. A dla głuchych możliwość komunikowania się z innymi ludźmi jest kwestią niemal życia i śmierci. Ewa Gano jest przysięgłym tłumaczem języka migowego. Gdy zdawała w Warszawie egzamin, musiała znać znaczenie pięciu tysięcy słów. Teraz sama uczy innych języka migowego: w podstawowym zakresie trzystu słów. To wystarczy na początek, by zacząć funkcjonować w środowisku. Reszty można nauczyć się w trakcie rozmów (migania) od innych. - Istnieje jeden zunifikowany, uniwersalny, systemowy język migowy - tłumaczy. - Ale wielu głuchych posługuje się znakami, które stworzyli sobie sami w kontaktach najczęściej z rodzicami w domu. Znaczenie tych znaków znają tylko najbliżsi. I tutaj łatwo wpaść w pułapkę. Często tłumaczę rodzicom, którzy mają głuche dzieci i którzy z nimi w ten sposób się porozumiewają, że przecież gdy umrą, gdy ich zabraknie, dzieci znowu pozostaną bez możliwości kontaktu z innymi. Głusi muszą uczyć się tego systemowego języka migowego, by móc funkcjonować w szerszym środowisku. Do jego nauki zachęcam też osoby słyszące, które mają kontakt z głuchymi. Organizujemy specjalne kursy. Od niedawna w Polsce dzieci, które urodziły się głuche lub straciły słuch we wczesnym dzieciństwie, uczą się języka migowego w specjalnych szkołach dla głuchych. Szkoły są internatami, a naukę zaczynają jako sześciolatki: - To w tym wszystkim było najgorsze - wspomina Mirosława Bąk, mama Małgosi. - Musiałam zawieźć moją córeczkę do Poznania i ją tam zostawić. Wiem, że to było dla jej dobra, ale do teraz nie mogę o tym spokojnie mówić. To właśnie w tej szkole Małgosia poznała Karola. Podobno od razu przypadli sobie do gustu: - Ile razy przyjeżdżałem do Karola, to jedna z nauczycielek pokazywała mi Małgosię i mówiła: ,"to będzie pana synowa" - wspomina ze śmiechem tata Karola. - To była znajomość z przerwami, ale w końcu przepowiednia pani nauczycielki się sprawdziła. Małgosia jest moją synową. Migana przysięga małżeńska Ceremonia zaślubin odbyła się z pompą: była msza, ksiądz, ministranci i... tłumacz przysięgły języka migowego, czyli Ewa Gano. - Takie są wymogi - wyjaśnia pani Ewa. - Musiałam wszystko tłumaczyć. Przysięgę małżeńską Karol mówił, a Małgosia migała. Gdyby ślub odbywał się w Lesznie, to pewnie nie musiałabym tyle tłumaczyć, bo nasz ksiądz Majchrzak doskonale zna język migowy. Raz w miesiącu zresztą odprawia mszę w języku migowym. - To ksiądz Majchrzak migał dla nas nauki przedmałżeńskie i u niego byliśmy u spowiedzi - tłumaczy częściowo z pomocą taty Karol. A potem było wesele, głośne wesele: z orkiestrą i tańcami. Muzycy nie mogli uwierzyć, że grupa świetnie bawiących się na parkiecie tancerzy to osoby, które nie słyszą ani jednego dźwięku. Miesiąc miodowy trwa, a młodzi snują plany. Na razie mieszkają u mamy Małgosi, ale potem przeprowadzą się do Leszna. Praca pilnie potrzebna - U nas nie ma oddziału Polskiego Związku Głuchych, nie ma takiego prężnego środowiska - przyznaje M. Bąk. - Każdy z problemami musi radzić sobie sam. Żeby pomigać z innymi głuchymi, młodzi musieliby chyba jeździć do Poznania. A poza tym w Lesznie jest większa szansa na znalezienie pracy. - Głusi świetnie sobie radzą przy pracach związanych z hałasem - mówi Ewa Gano. - To na przykład doskonali ślusarze i tokarze. Są przedsiębiorcy w Lesznie, którzy to już wiedzą. Karol pracował już jako tokarz w Spinko, natomiast Małgosia była zatrudniona w gminnym centrum informacji, ale skończyła się jej umowa. Dobrze zna się na komputerach, potrafi łamać teksty i zna programy graficzne. Szuka pracy w tej branży. I ma nadzieję, że ją znajdzie. Oboje z optymizmem patrzą w przyszłość. Jak to zakochani... - A Karol zmywa po sobie naczynia? - pytam Gosię za pośrednictwem pani Ewy. - Zmywamy na zmianę - odpowiada. - A kiedy dziadkowie mogą spodziewać się wnuków? - O to trzeba pytać Karola. - Szybko - miga młody małżonek. - Ostatnio się chyba trochę posprzeczali, bo on chciałby mieć syna, a ona córeczkę - mówi na ucho mama Małgosi. - Ale co będzie to będzie, byle było zdrowe. - Oni nauczą swoje dzieci języka migowego, a my dziadkowie będziemy musieli zadbać o to, by nauczyły się mówić - mówi Zbigniew Sibilak. Na razie jednak trzeba załatwić sprawy meldunkowe w urzędach. - Wszędzie musimy z nimi jeździć - mówi Zbigniew Sibilak. - Sami by się nie dogadali, bo urzędnicy nie znają języka migowego. Kiedyś Karol zgubił dowód i próbował sam wyrobić sobie nowy, ale tylko się zdenerwował, bo nikt go nie rozumiał. To się nie zmieniło. Arkadiusz Jakubowski