Do Gniezna z Gdańska przyjechali pociągiem, a po włamaniu z częścią łupów wrócili do Trójmiasta. W katedrze zostawili tylko ślady trampek. Wykrycie sprawców stało się możliwe już po miesiącu, dlatego że dwaj bracia część łupów zakopali tuż przy katedrze, a tam znalazło je dziecko, które dla zabawy grzebało nogą w ziemi. Ten fakt od początku nie był tajemnicą. Inaczej było ze sposobem, w jaki milicja trafiła na ślad dwóch braci i ich zleceniodawcy. Ten sekret po 18 latach wyjawił reporterowi RMF Leszek Wojciechowski, obecnie policjant na emeryturze, wtedy kierujący dochodzeniem milicji: - Przy garażu, gdzie była przetopiona trumienka św. Wojciecha, znaleziono odłamek skrzydełka orła, a o tym, że zginęły orły wiedział cały kraj. Przechodzień zgłosił się z tym na policję, gdyż przypuszczał, że może to mieć związek z włamaniem do katedry. Milicjanci nakryli złodziei w garażu przetapiających srebro z Gniezna i dlatego możliwe było skazanie trzech z nich na 15 lat więzienia, a wspólnika na 12. Okoliczności kradzieży w katedrze wspominają ksiądz Marian Aleksandrowicz i policjant Leszek Wojciechowski, który w 1986 roku kierował dochodzeniem, wtedy jeszcze w milicji: