..i zaprosił do koncertu poznańskich filharmoników. Sam zresztą przyznał, że i tak ostatnio znacznie częściej koncertuje w Poznaniu niż w Krakowie, ale wynika to z jego megalomanii - woli śpiewać w Wielko- niż Małopolsce... Orkiestra towarzyszyła artyście nie tylko przy utworach z najnowszej płyty - koncert rozpoczął się od brawurowego wykonania 11:11 - ale i tych starszych, jak "Bracka" czy "Między ciszą a ciszą". Z pewnością dodatek sekcji smyczkowej wzbogacił je muzycznie - pytanie tylko, czy na pewno było to potrzebne? Muzyka Grzegorza Turnaua jest niesłychanie wyrazista, między innymi właśnie dlatego, że od tekstu i głosu wykonawcy nie odwracają uwagi żadne dodatkowe ozdobniki muzyczne. Niezwykła barwa głosu muzyka, fortepian, obój, czasem saksofon, no i oczywiście gitara czy kontrabas wydają się zupełnie wystarczające, by podkreślić - a nie zagłuszyć - niesłychane bogactwo i finezję utworów. Więcej instrumentów, bardziej złożony akompaniament sprawiłyby, że wszystko to stałoby się rozmyte, mniej wyraziste, a przez to mniej ważkie i interesujące. I początek koncertu zdawał się to potwierdzać. Mimo pełnego profesjonalizmu i precyzji wykonania, jaką się wykazali i orkiestra, i Grzegorz Turnau, odnosiło się wrażenie, że to, co grają, nie stanowi spójnej, harmonijnej całości. Do tego wrażenia przyczyniły się także pewne problemy z nagłośnieniem: przez pewien czas widzowie mogli nawet odnieść wrażenie, że artysta stracił swoją słynną dykcję, tak niewyraźnie było go słychać. Jednak z utworu na utwór było coraz lepiej. "Znów wędrujemy" - utwór, którym Grzegorz Turnau lata temu wygrał Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie nadal urzeka swoim niezwykłym klimatem, "Bracka" wypadła bardzo dobrze z dyskretnym akompaniamentem smyczków w tle, a "Naprawdę nie dzieje się nic" widzowie już śpiewali razem z artystą. "Między ciszą a ciszą" w wersji symfonicznej było po prostu doskonałe i powaliło widzów na kolana. Jednak najlepsze przekornie Grzegorz Turnau zachował na koniec - a właściwie należałoby powiedzieć na bis. Bo dopiero na bis zaśpiewał "Cichoszę". I było to naprawdę wyjątkowa wersja tego kultowego już przecież utworu, prezentująca nie tylko w pełni możliwości orkiestry, ale także poczucie humoru artysty. Zwłaszcza kiedy zaproponował widzom nową wersję refrenu: "nie ma Gombrowicza, nie będzie Miłosza", co, jak zaznaczył, już nam nie grozi... To był naprawdę wyjątkowy koncert, jeden z tych, które pozostawiają niedosyt i których chciałoby się wciąż słuchać od nowa, bo zawsze będzie można zachwycić się czymś, czego się wcześniej nie zauważyło. Oby Grzegorz Turnau jak najszybciej wrócił do Poznania, by znów wystąpić z orkiestrą. Albo chociaż wydał ten koncert na płycie...