Śmiejemy się z wykładowców... - Któregoś dnia mieliśmy mieć zajęcia z praktycznej nauki języka - opowiada Weronika, studentka na Wydziale Neofilologii UAM. - Grupa weszła do sali, usiadła i czekała na wykładowczynię. Nagle do środka wszedł kierownik naszego instytutu, głośno i z rozmachem otwierając drzwi. Już od progu bardzo zaaferowany zaczął wymyślać, że z powodu jakiejś niefortunnej wymiany z nie-wiadomo-kim przyszłość instytutu jest zmarnowana. Kiedy skończył, stanął przy oknie, i w milczeniu patrzył na zewnątrz przez 5 minut. Następnie stanął za katedrą i zaczął nam coś dyktować. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy pisać to, czy nie, i w tym momencie weszła w końcu wykładowczyni PNJ. Spojrzała bardzo zaskoczona na stojącego za katedrą kierownika, a on równie zaskoczony spojrzał na nią. W końcu dotarło do niego, że coś jest nie tak, i zapytał nas: - To ja nie mam z państwem zajęć? Zgodnie odpowiedzieliśmy, że nie. - A, to sorry - powiedział wtedy i wyszedł z sali. Wykładowcy, będący, jak wiadomo, śmiesznym towarzystwem, któremu na ogół wydaje się, że bardzo dużo wie, komizm swój objawiają nie tylko na zajęciach. Wydarzeniem, przy okazji którego mogą najpełniej objawić swoją prawdziwą naturę, jest, rzecz jasna, egzamin. - Na pierwszym roku ja i moja koleżanka postanowiłyśmy zdawać egzamin z filozofii w terminie zerowym - relacjonuje Kasia, studentka na WNS UAM. Umówiłyśmy się z wykładowcą na konkretny dzień i godzinę, i punktualnie zjawiłyśmy pod jego gabinetem. Profesora nie było. Nie przyszedł także w kolejnym umówionym terminie. Kiedy w końcu za trzecim razem zastałyśmy go w gabinecie, byłyśmy już bardzo zestresowane kilkudniowym czekaniem. Weszłyśmy do środka, położyłyśmy na biurku indeksy i usadowiłyśmy się na krzesłach. Padło pierwsze pytanie. - Co to jest gra wstępna - usłyszałyśmy i przez moment zaniemówiłyśmy. - Jest to przygotowanie do dalszych czynności - odpowiedziałam w końcu. - Bardzo filozoficzna odpowiedź - odparł wykładowca, po czym przeprowadził z nami godzinną konwersację o niczym, po której zakończeniu wstawił nam po piątce i z uśmiechem nas pożegnał. Nie łudźmy się jednak, że wykładowcy komiczni bywają jedynie na zajęciach i egzaminach. Czasami nie potrafią ukryć swojej śmieszności nawet tej w krótkiej chwili, która potrzebna jest, aby przebyć drogę od drzwi instytutu do drzwi gabinetu. - Któregoś razu w instytucie zjawił się dziennikarz - opowiada Krzysztof, student kulturoznawstwa. Chciał uzyskać od któregoś wykładowcy komentarz jakiegoś wydarzenia kulturalnego, które miało miejsce krótki czas przedtem. Zapytał więc stojących na korytarzu studentów, gdzie znaleźć może odpowiedniego wykładowcę. Studenci wskazali mu doktora zajmującego się filozofią współczesną, który właśnie wszedł do budynku i kierował się w stronę swojego gabinetu. Dziennikarz pełen nadziei podszedł do wykładowcy, powiedział mu, w czym rzecz, i poprosił o opinię. Doktor spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, powiedział: "Nie wiesz, nie wiesz. Nie masz nic pewnego", i poszedł sobie, zostawiając dziennikarza w stanie niejakiego osłupienia.