Tak też powiedział 17 września, podczas ostatniej wizyty pani Eweliny w jego gabinecie. - Niepokoiło mnie, że tak mało przytyłam, bo byłam już w 6. miesiącu ciąży, a przybrałam zaledwie kilogram - opowiada E. Ignaszak. - To była moja druga ciąża i pamiętałam, że z pierwszym dzieckiem do tego czasu przytyłam ponad 10 kilogramów. Jednak Marek Perlik, bo on był moim lekarzem prowadzącym, twierdził, że wszystko jest pod kontrolą, że mam się nie denerwować, bo z dzieckiem wszystko jest OK. Uwierzyłam mu, chociaż teraz wiem, że powinnam skonsultować się z innym ginekologiem. 10 października kobieta, nie czując ruchów dziecka, poszła do szpitala. Tam stwierdzono, że ciąża jest martwa od czterech dni i musi urodzić dziecko. - Nie da się opisać tego, co czułam, rodząc martwe dziecko - mówi pani Ewelina, ocierając łzy. - Synkowi daliśmy na imię Remigiusz - dodaje po chwili. - Ważył niewiele ponad 500-gramów; udusił się, bo był kilkakrotnie owinięty pępowiną. Lekarz wcześniej chyba powinien zauważyć, że dzieje się coś niedobrego? A wie pani, co powiedział mi dr Perlik, kiedy poszłam poinformować go, że moje dziecko nie żyje? Powiedział, że miałam pecha! Tak, określił to pechem - i tyle. A mi świat się zawalił. Skontaktowaliśmy się z Markiem Perlikiem, żeby zapytać go, co myśli o tej sprawie. - To jest sprawa przypadkowa, która w ciąży może się zdarzyć. Mnie też jest przykro. Jeśli ta pani uważa, że popełniłem błąd w sztuce lekarskiej, to są odpowiednie służby, np. Wielkopolska Izba Lekarska, gdzie może to zgłosić - stwierdził ginekolog. Pani Ewelina nie ukrywa, że jest zdziwiona postawą "swojego" lekarza. Nie zamierza jednak informować żadnych organów o tym, co się stało, twierdząc, że nic nie wróci życia jej synkowi. - Chciałabym tylko wyczulić inne kobiety, żeby żadna nie musiała przechodzić tego, co ja - mówi E. Ignaszak Dorota Tomaszewska