Odkąd istnieją media, wypadki śmiertelne to magnes przyciągający odbiorców i czytelników. W telewizji, w gazetach czy w internecie śmierć stała się nieodłącznym elementem wiadomości, które zatrzymują widza na kilka chwil przed telewizorem lub skłaniają czytelnika do lektury gazety. Człowiek inaczej odbiera tego typu informacje dopiero wtedy, gdy sam bezpośrednio zetknie się ze śmiercią i gdy sam uświadomi sobie, jak niewiele brakowało, a stałby się zaledwie kolejnym tematem jakiegoś artykułu. Niestety, jednym z takich "tematów" okazał się być 19-letni Przemysław S., którego nie udało się uratować z makabrycznego wypadku samochodowego w Kujawkach. W czwartek 2 września około godziny dziewiątej Przemek, jak się później okazało, wsiadł do samochodu po raz ostatni. Z przystanku zabrał dwóch kolegów i koleżankę: Dawida T., Pawła K. oraz Dorotę K. Jechał do szkoły, postanowił podwieźć znajomych, aby ci nie musieli męczyć się w autobusie. Niestety, spontaniczna, koleżeńska decyzja kierowcy mogła stać się przyczyną śmierci pozostałej trójki. Dzięki zapiętym pasom tym młodym ludziom udało się przeżyć najbardziej traumatyczne zdarzenie w swoim dotychczasowym życiu, kierowca - niestety - nie miał tyle szczęścia. Życie jak bańka mydlana - To były ułamki sekund, potem przerażający huk i cisza... - tak Dawid zapamiętał moment samego uderzenia samochodu w drzewo. - Wyszedłem z samochodu o własnych siłach, potem zauważyłem Pawła i Dorotę, którzy także wydostali się z auta. Usiedliśmy w przydrożnym rowie, a Paweł natychmiast zadzwonił po pomoc. Pamiętam jeszcze sygnał nadjeżdżającej straży, pamiętam twarz Przemka unieruchomionego w samochodzie, po czym straciłem przytomność. - Obudziłem się w szpitalu, poprzyczepiany jakimiś elektrodami. Zdiagnozowali u mnie wstrząs mózgu i dwa dni przebywałem na oddziale intensywnej terapii, potem zostałem przeniesiony do normalnej sali, bez tej całej aparatury. Decydujące 15 minut - Gdy po raz pierwszy obudziłem się po wypadku, nie mogłem się z nikim dogadać, nawet z rodzicami, dużo spałem. Kiedy następnego dnia otworzyłem oczy, czując się w miarę dobrze, odczepiłem wszystko z klatki piersiowej i poszedłem do łazienki. Za mną wybiegła pielęgniarka, krzycząc, że nie wolno mi wstawać i zaraz podstawiła mi wózek inwalidzki. Fizycznie czułem się nieźle, dopiero w szpitalu uświadomiono mi, że 15 minut po tym jak straciłem przytomność po wypadku były decydującymi chwilami w moim życiu. Podobno miałem ledwie wyczuwalny puls i niewiele brakowało, a dołączyłbym do Przemka. Konsekwencjami wypadku dla Ciebie był wstrząs mózgu i skręcony staw skokowy stopy. Jak z tego wyszli Twój kolega i koleżanka? - Dorota na szczęście miała tylko złamany obojczyk, natomiast Paweł, który siedział jako pasażer, wyszedł z wypadku ze złamaną nogą i głęboką, szarpaną raną ramienia. Po przeżyciu takiego szoku człowiek zapewne nabiera nieco innego spojrzenia na świat. Czy w Twoim życiu zaszły jakieś zmiany? - Wiele się zmieniło. Głównie podejście do samego życia - nabrało ono dla mnie większej wartości. Poza tym pojawił się u mnie pewien uraz do pojazdów poruszających się z dużą prędkością. Nie wiem jak długo ten uraz we mnie pozostanie, ale wydarzenia z tego tragicznego czwartku zapewne zapamiętam do końca życia. Tego typu wypadki zdarzają się na naszych drogach praktycznie codziennie. Nie ma reguły czy kierowca jest młody, czy też doświadczony. Los często bywa niesprawiedliwy i nie kieruje się żadnymi zasadami: pozycją społeczną, wiekiem czy wykształceniem. Człowiek będący świadkiem czyjejś śmierci - lub gdy sam cudem jej uniknie - zaczyna doceniać rzeczy, które wcześniej były tylko tłem w jego życiu, a teraz zaczynają wybijać się na pierwszy plan. Szkoda, że to właśnie życiowe tragedie tak często kształtują naszą wrażliwość. Łukasz Ciećmierowski