Rząd chce, aby ta grupa zawodowa pracowała do ustawowej granicy, czyli 60 (kobiety) i 65 lat (mężczyźni). Nauczyciele twierdzą, że to obniży jakość pracy i tym samym nauczania. Projekt ustawy przewiduje prawo do wcześniejszego skorzystania ze świadczeń osobom wykonującym pracę w trudnych warunkach i o szczególnym charakterze, a nowelizacja za takowe nie uznaje pracy dydaktyków. Obecne rozwiązania tracą ważność z końcem roku. Nauczyciele się na to nie godzą. - Zapraszam na lekcję do gimnazjum. Przekonamy się, w jakich okolicznościach wykonują swój zawód pedagodzy - mówi z ironią Jarosław Lange, szef "Solidarności" w Wielkopolsce. - W ostatnich latach warunki w szkole się pogorszyły: wzrosła agresja, liczebność oddziałów, zachowań patologicznych - dodaje Izabela Lorenz, przewodnicząca Międzyzakładowej Komisji Oświaty i Wychowania w Poznaniu. Ministerstwo Edukacji Narodowej planuje też przekazanie placówek osobom niepublicznym, stowarzyszeniom. Według pedagogów prywatyzacja szkół oznacza utratę kontroli nad procesem dydaktycznym i szkodzi nauczycielom, którzy tracą osłonę w postaci specjalnej ustawy o swoim zawodzie (Karty Nauczyciela). W niepublicznej placówce belfer jest zatrudniony w oparciu o rozwiązania Kodeksu Pracy. Pracodawca może go wtedy w każdej chwili zwolnić. - A to wpływa na dużą rotację i zakłócenie procesu nauczania - twierdzi Lorenz. Natomiast w szkole dyrektor musi wypełnić wszystkie rozwiązania poprzedzające rozwiązanie umowy. - To sprawia, że mamy poczucie bezpieczeństwa zawodowego - mówi Lorenz. Dydaktycy chcą też wyższych pensji. Uważają, że obecne 10 proc. po uwzględnieniu inflacji i większej liczby godzin w szkole w praktyce oznacza niewielką kwotę. Nie zgadzają się na zwiększenie wymiaru godzin, będących podstawą wynagrodzenia (pensum). - Gdyby za tym szły wyższe płace, bylibyśmy gotowi przystać na takie rozwiązanie - krytykuje Lange. Belfrzy żądają również większych nakładów na edukację (5 proc. PKB). Nauczyciele skarżą się także, że rząd nie słucha ich postulatów. - Dialog jest pozorowany. Czujemy, że nie jesteśmy partnerem dla ministerstwa edukacji - twierdzi Lange. - Negocjacje trudno uznać za dialog - dodaje Lorenz. Co nauczyciele sądzą o pomysłach rządu? - Są niebezpieczne i szkodliwe - mówi Lange. - Reforma jest nieprzygotowana. Obciąża nauczycieli i rodziców - potwierdza Lorenz. Mimo tych problemów pracownicy oświaty nie zamierzają wychodzić na ulicę jak w lipcu. W Poznaniu skupiają się teraz na akcji informacyjnej. - W naszym mieście wysokość dodatków do nauczycielskiej pensji jest niższa niż w innych dużych ośrodkach - twierdzi Lorenz. Przykłady: dodatek za wychowawstwo klasy w Poznaniu wynosi średnio 55 zł, w Warszawie 200, w Gdańsku i Krakowie 100, we Wrocławiu 170. Dodatek motywacyjny to dla 10 tys. poznańskich belfrów ok. 50 zł. Ich koledzy w Warszawie otrzymują 486 zł, w Szczecinie 119, Rzeszowie 169 zł. - Już przekazaliśmy postulaty do Urzędu Miasta. Czekamy na odpowiedź - mówi Lorenz. Te dane potwierdziła Krystyna Hermann z Wydziału Oświaty UM. Nie udało nam się dowiedzieć, czy magistrat planuje podwyżkę.