Ludzie w Sokołowie są rozgoryczeni i źli. Po pierwsze na Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowo-Usługowe "Goliat", które obwiniają o choroby w swoich rodzinach. Są źli na szefa tej firmy Marka Kuczę - za fetor i za to, że z okazji wizyty ekipy telewizyjnej wysprzątał cały zakład i zaprzestał smrodzenia, by pokazać się w lepszym, fałszywym według nich świetle. Są źli na poznańską telewizję, że w krótkiej relacji pominęła ich najważniejsze problemy i wypowiedzi. Źli na swojego sąsiada i przedstawiciela w radzie gminy, poruszającego się na wózku Mirosława Chudego za to, że powiadamiając telewizję, pozwolił, by ta informacja wyciekła do "Goliata". Źli na Hilarego Korzyniewskiego, prezesa sokołowskiej firmy Agropol, powstałej na bazie dawnego PGR-u, za to, że 4 lata temu w ogóle wydzierżawił dawną masarnię na smrodliwą wytapialnię tłuszczu. W końcu na sołtysa Sylwestra Staszaka, bo nie walczy w ich sprawie. - Kucza sponsoruje sołtysowi dożynki, to on się woli nie mieszać - podejrzewa mężczyzna stojący z założonymi rękoma. - Nigdy nie był na nic chory, a teraz cały czas ma kaszel. I lekarz nie wie od czego - mówi córka o swoim starszym ojcu. - Przyjdzie lato, człowiek by sobie usiadł na dworze, wypił kawę, to nie. Nie idzie wyjść na taki smród - zapewnia starszy pan podpierający się laską. - Sami obcy u niego robią! Ukraińcy nawet! - dodaje kolejny. - Powiedzcie, jakie są szyby od tego! To osiada na oknach i parapetach. Nawet firany są od tego brudne - denerwuje się kobieta paląca papierosa. - A szczury to nas zjedzą niedługo! Po parku latają takie lamory wykarmione na zakładzie - pokazuje wędkarskim gestem oburzona kobieta. - Miejsce na takiego śmierdziela było tam w polu, gdzie była jednostka wojskowa, a nie w środku osiedla - mówi starszy pan o niedalekiej kupie gruzów, która dawniej była rosyjską stacją radarową. - Do normalnych smrodów jesteśmy przyzwyczajeni. Tu były PGR-y, teraz jest Agropol, są krowy i świnie. Ale zapachy od nich to są miody w porównaniu do tego! - krzyczy kobieta, pokazując w kierunku wytapialni. Wytapialnia. W wyłożonych folią skrzynkach leżą tłuste kawały wieprzowego łoju i skór, które ze stojącej obok przerośniętej maszynki do mięsa wychodzą już jako długie, biało-różowe wstęgi. Kadzie, przy których młodzi pracownicy przetapiają je na płyn, podgrzewają węglowe paleniska. Opary z tłuszczu wylatują oddzielnym kominem. Szef firmy pracuje w biurze przy komputerze. - Zatrudniam 13 ludzi i nikomu tu zapach nie przeszkadza - mówi M. Kucza. - Gdy doliczymy rodziny pracowników, okaże się, że zapewniam utrzymanie kilkudziesięciu osobom. Spełniamy wszystkie standardy, mamy wszystkie możliwe pozwolenia, jesteśmy pod stałą kontrolą weterynarii, a przez donosy mieszkańców jesteśmy także pod okiem wrzesińskiej straży miejskiej, straży pożarnej i inspektoratu budowlanego oraz Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska i Państwowej Inspekcji Pracy. Wszystkie te liczne kontrole nie znalazły u nas żadnych większych uchybień. Uważam, że mieszkańcy Sokołowa przesadzają. Graniczymy z fermą bydła i trzody, która, o dziwo, im nie przeszkadza, tak jak nasz zakład. Nie chcę jednak generować konfliktów, dlatego planuję w najbliższym czasie przenieść i zmodernizować działalność z dala od jakichkolwiek sąsiadów - zapewnia szef "Goliata". - I dobrze, niech się wynosi! - krzyczą chórem zebrani mieszkańcy. - Jak sam się nie wyniesie, to mu w końcu zablokujemy zakład - zapewnia zdesperowana kobieta. - Albo obrzucimy go koktajlami Mołotowa - dodaje zupełnie poważnie stojący tuż obok mężczyzna. Po wykrzyczeniu swoich bolączek tłum się rozchodzi. Mężczyzna, który do tej pory stał cicho na uboczu, mówi: - To nie jest mój problem, ja tu tylko matkę mam. Fakt, śmierdzi tu czasem, ale ludzie źle robią, że chcą ten zakład zgnoić. Przecież tam ludzie pracują. Zawsze można się jakoś dogadać, jak się chce. Damian Idzikowski