2 M - spółka z ograniczoną odpowiedzialnością działała we Wrześni od dziewięciu lat. Jej jedynym udziałowcem był francuski koncern Maryld SA - posiadał 500 udziałów o wartości 250 tys. zł. Obowiązki jednoosobowego zarządu pełnił prezes - najpierw Gilles Moreau, a od 26 listopada 2001 r. Janusz Niedziela. W dzierżawionych od Mikromy pomieszczeniach działała odlewnia. 30-osobowa załoga wytwarzała części pomp, wirniki, obudowy, korpusy i króćce - wszystko na zlecenie zagranicznych kontrahentów spółki. - Robiliśmy model, odlewaliśmy go i obrabialiśmy - mówi Patrycjusz Kempiński. W firmie 2 M przepracował pięć lat. Nie narzekał. Pensje zadowalające i terminowo wpływały na konta. Były bony na święta, płatne nadgodziny, dodatek za szkodliwe warunki pracy. Co roku w sierpniu firma wstrzymywała produkcję na dwa, trzy tygodnie. Nie inaczej było i tym razem. Z tą różnicą, że gdy pracownicy szli na urlopy, prezes Niedziela też odszedł, ale na emeryturę. Miało to miejsce 1 sierpnia. Choć urlopy dobiegły końca, nikt z firmy nie wezwał załogi do pracy. Mało tego - urwał się kontakt z byłym prezesem. Z zaniepokojonymi pracownikami rozmawiała tylko tłumaczka zatrudniona w 2 M. Kilkakrotnie kontaktowała się ze stroną francuską, od której wrzesińska spółka-córka była uzależniona. - Wciąż kazali nam czekać. No i tak czekamy do dziś - bezradnie rozkłada ręce Barbara Nowicka, pracownik firmy z sześcioletnim stażem. Podobnie jak inni, otrzymała wynagrodzenie tylko za sierpień. Za kolejne miesiące już nie. Mało tego, nawet nie może odebrać świadectwa pracy. Nie ma kto go wydać. - Choć formalnie wciąż jesteśmy pracownikami tej firmy, to nie mamy ani pracy, ani pieniędzy. A przecież z czegoś musimy żyć - mówi Piotr Broniarczyk. Załoga 2 M jest rozgoryczona postawą byłego prezesa. Odchodząc, nawet nie wspomniał o sytuacji przedsiębiorstwa, a pracownicy nie przypuszczali, że problemy francuskiej spółki-matki tak szybko przełożą się na kondycję ich firmy. Z prośbą o pomoc w rozwiązaniu problemu załoga zwróciła się do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu. Pod pismem wzywającym do natychmiastowej interwencji podpisali się wszyscy pracownicy. - Mamy trudności z ustaleniem właściciela firmy - przyznaje Jacek Strzyżewski, rzecznik Okręgowej Inspekcji Pracy w Poznaniu. - Istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, a dokładniej naruszenia praw pracowniczych przez pracodawcę. Jeśli nasze wysiłki spełzną na niczym, powiadomimy prokuraturę. Zdesperowana załoga interweniowała w ratuszu. Przyjął ich Tadeusz Świątkiewicz, sekretarz gminy. - To dla nas trudna sytuacja, bo właścicielem firmy jest osoba prywatna, i do tego cudzoziemiec - mówi urzędnik. Wspólnie z radcą prawnym poinformował pracowników o przysługujących im prawach.