Wiesław Stasiak mieszka na skraju Nekli, przy ul. Małej. Gospodaruje na dziesięciu hektarach. Kilka lat temu postanowił wybudować na swojej posesji dwa stawy. Uzyskał odpowiednie pozwolenia wodno-prawne i wykopał dwa akweny. Oba stawy zasilane są w wodę przez rów, który bierze swój początek w Gierłatowie. Zanim woda dotrze do stawu Stasiaka, przepływa przez gospodarstwo Juliana D. W piątek 24 lipca rolnik zauważył, że pod powierzchnią wody jest kilkaset zdechłych ryb. - Podejrzewam, że to wina sąsiada. On do tego rowu spuszcza gnojowicę. Interweniowałem w gminie. Była komisja i w ogóle, ale co z tego? Teraz to już przesadził. Tyle tysięcy strat - ubolewa rolnik. Stasiak zgłosił sprawę na policję. Najpierw, jak twierdzi, przyjechali funkcjonariusze z Wrześni. Przyjechali, obejrzeli pokręcili głowami i odjechali. Potem sprawą zajęli się nekielscy policjanci. Też nic nie wskórali. - To jest skomplikowana sprawa. Oficjalnie interwencji nie przeprowadzaliśmy. Policjanci próbowali podjąć mediację między sąsiadami. Niestety, nie ma przepisów, które mówią, że tak być nie może - wyjaśnił nam Krzysztof Szcześniak, rzecznik prasowy policji. Stasiak udał się do gminy. Tam ponoć podinspektor ds. ochrony środowiska Grażyna Sotkiewicz zbyła go, tłumacząc, że to nie jest sprawa gminy. - To nie jest sprawa gminy, rów leży na prywatnym terenie. Gmina nie jest zobowiązana czy też nie powinna ponosić kosztów związanych ze stwierdzeniem, co jest przyczyną śnięcia ryb. Od tego są sądy cywilne - powiedziała nam gminna urzędniczka. Sotkiewicz dodała, że gminne komisje kilkakrotnie oglądały gospodarstwo Juliana D. - Owszem, niedaleko rowu zalega obornik. Pan D. zastosował się do naszych sugestii i wysypał brzeg rowu kamieniami i piaskiem. To wszystko. Nie zauważyliśmy, aby specjalnie spuszczał gnojówkę do rowu. Stasiak udał się do starostwa powiatowego. Tam także zbyto neklanina. - Jestem bezradny, byłem w gminie, starostwie, na policji. Dzwoniłem do Konina (do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska - przyp. red.) i nic. Każdy mówi, że to nie jego sprawa i mam się dogadać z sąsiadem. Stasiak próbował. Bezskutecznie, O sąsiedzie nie ma dobrego zdania. Używa wobec niego słów powszechnie uznanych za nieparlamentarne. Po półtora tygodnia Stasiakowi padła jedna z dwóch krów, które posiadał. - Ona się napiła wody ze stawu, dwa albo trzy razy. Nie zdążyłem jej przypilnować. Potem już było za późno. Krowa padła. Weterynarz, którego zastaliśmy, gdy wypisywał świadectwo zgonu krowy, nie był pewien przyczyny śmierci zwierzęcia. - Trudno orzec, ale miała biegunkę, więc kto wie? Julian D. nie przebiera w słowach. W rozmowie telefonicznej jest ostry. Poproszony o komentarz mówi wprost. - On (W. Stasiak - przyp. red.) ma żółte papiery i pan razem z nim. Dziękuję, do widzenia! Pocałujcie mnie w d...! I to by było na tyle. Tomasz Małecki