- Tam mieszka Kaziu - kobieta wskazuje na ruiny budynku i wystający zza nich zielony barakowóz. To właśnie w nim mieszka 79-letni Kazimierz Helwing. Pani Małgorzata opowiada o nim, popijając kawę. - Mama kupiła mu gospodarstwo. Mieszkał tylko z siostrą. Gdy zmarła, został sam - ilustruje sytuację. Co chwilę ucisza męża. Choć ten chce coś dopowiedzieć, ona nie dopuszcza go do głosu. - Dwa lata temu poważnie zachorował. Ściął go paraliż. Andrzejaki to wykorzystali. Wzięli go do notariusza i całą ziemię przepisali na siebie. To był cały dorobek jego życia - kobieta bezradnie rozkłada ręce. - A jeszcze mu pieniądze z książeczki wybrali. Wedle relacji Małgorzaty Stróżyk, pan Kazimierz jest zastraszany przez niewdzięcznych sąsiadów. Podczas naszej wizyty zaprosiła go do siebie, do domu. Uznała, że tak będzie bezpieczniej. Andrzejakowie podobno niechętnie patrzą na każdego, kto się do niego zbliża. Zwłaszcza "obcego". W drzwiach ukazał się niski, szczupły mężczyzna. Na dzień dobry oznajmił, że chyba będzie padało, bo go w kościach łamie. Faktycznie, pod wieczór zaczęło kropić. - Zachorowałem, a Andrzejaki przylepili się do mnie jak muchy do miodu - mówi. Nie wie dlaczego darował im ponad 4 ha ziemi. Pamięta, że jechał do notariusza i złożył podpis, ale nie bardzo wie pod czym. - Ten cały Jarek przyszedł i mówi, że jedziemy do podpisu - powraca do wydarzeń sprzed 1,5 roku. - Powiedział, że jak nie podpiszę, to przyjedzie dwóch panów, założą mi płachtę na głowę i wezmą do Gniezna. A jak komuś powiem, że mi coś zabrał, to zawisnę na rurze. Tej co u mnie od pieca idzie. Przestraszyłem się. Notarialne potwierdzenie Do podpisania aktu notarialnego doszło 24 listopada 2006 r. K. Helwing zrzekł się nieruchomości na rzecz Beaty i Jarosława Andrzejaków. W zamian miał swobodnie korzystać z barakowozu i działki, na której jest usytuowany. Obdarowani mieli mu zapewnić opiekę, pielęgnowanie w czasie choroby i starości, a po śmierci sprawienie pogrzebu. W międzyczasie K. Helwing upoważnił J. Andrzejaka do konta. Utrzymuje jednak, że pieniędzmi miał dysponować dopiero po jego śmierci. Tymczasem ten wypłacił 5 tys. zł. Sąsiedzi, którym zaufał, opiekowali się nim tylko przez około trzy miesiące. Powiedział, że mają dać mu spokój. Ponoć kilkakrotnie nachodzili go w nocy. Słyszał ujadanie psa i charakterystyczne odgłosy gałęzi pękających pod ciężarem człowieka, ale nigdy nie odważył się wyjść na zewnątrz. Prowizoryczny dom Pan Kazimierz nie bez obaw zaprosił nas do barakowozu oddalonego od posesji Stróżyków o jakieś 200 m. Przestrzegał przed J. Andrzejakiem. Mówił, że on jest niespełna rozumu. Mimo wszystko zaryzykowaliśmy. Przyczepa stoi przy zdewastowanej gliniance, w której 79-latek jeszcze do niedawna mieszkał. Zawaliła się. Nowe lokum nabył w Kosłomie. Na drzwiach zamontował kłódkę, tak profilaktycznie. Choć niewielkie pomieszczenie jest pozbawione wygód, on nie narzeka. Wręcz przeciwnie - w pierwszym pokoju ma piec, w drugim prowizoryczny aneks kuchenny, a w trzecim rupieciarnię. Obok łóżka stał rower. Na stole przykrytym ceratą był wazon z kwiatami, a przy nich różaniec, krzyżyki i obrazki Maryi.