Sympatyczny, siwy pan. Ogolony, z równo przystrzyżonym wąsem, wymyty, w czystym ubraniu. Przyznam, że mijając tego człowieka na ulicy nigdy nie pomyślałabym, że już prawie dziesięć lat jest na gigancie. Intryguje mnie jego inteligentne spojrzenie, przenikające znad okularów. Mówi, że ma skończone cztery klasy podstawówki, ale po kilku słowach jakoś trudno mi w to uwierzyć. Wzbudza zaufanie. Trudno się dziwić, że ludzie mieszkający przy ul. Konstytucji 3 Maja w Krotoszynie zainteresowali się jego losem. Mieszka tam w melinie już od trzech miesięcy. W starych magazynach za garażami. Pomieszczenia są przerażające. Powybijanie szyby, bałagan, śmieci, zapach spalenizny. - Nie było nas, jak był pożar - tłumaczy się bezdomny i jego kolega. Komunia córki Miał wspaniałą rodzinę. Żonę i dwójkę dzieci: syna i córkę. Dobrą pracę i pasję - fotografię. - Zgubił mnie alkohol. Nigdy nie wylewałem za kołnierz. Córka do dziś nie może mi wybaczyć, tego co zrobiłem w dniu jej Pierwszej Komunii. Do kościoła poszedłem, ale potem wziąłem aparat i pojechałem robić zdjęcia jakiejś imprezy, gdzie byłem zaproszony. Polała się wódka i zostałem. Jak sam mówi, żył we własnym świecie. Robił tylko to, na co miał ochotę, a priorytety nie były właściwe. - Nie winię nikogo, za to co się stało. Nikt nie chciałby mieszkać z nałogowym alkoholikiem. Matka Gdy opowiada o swoim losie jedyną osobą, o której mówi z żalem, jest jego matka. Z jednej strony nie dziwi się, że nie przyjmie go do siebie, bo to starsza osoba. Ale nie może wybaczyć jej tego, że nie potrafi mu przebaczyć. Własnemu dziecku. Uważa też, że jej rodzina ją podburza przeciwko niemu, bo ma interes w tym, żeby żył tak jak żyje teraz. - Przygarnąłem go do siebie na noc, ale dowiedziała się o tym jego kuzynka i go ode mnie wyrzuciła - mówi Franciszek Nagrocki mieszkaniec ulicy Konstytucji 3 Maja. Pan Bogdan odwiedza jednak czasem matkę, aby zorientować się, co się u niej dzieje. Ale nigdy nic od niej nie chce. Nawet jedzenia, choć niejednokrotnie chodzi głodny. Hasioki i na klamkach - Nie martwię się o swoje utrzymanie. Mam przecież " hasioki", to znaczy śmietniki. A jak nic się tam nie znajdzie, to zawsze można iść "na klamki" - mówi bezdomny. Chodzić na klamki to znaczy pukać do domów i prosić o pomoc. Jak twierdzą krotoszyńscy bezdomni, do ludzi trzeba podchodzić psychologicznie. Nie można prosić bezpośrednio o pieniądze, każdy od razu podchodzi do proszącego sceptycznie, a czasem i agresywnie. Przecież chwila rozmowy i prośba o kawałek chleba może poruszyć nawet najtwardszego.. Bogdan żyje na gigancie już prawie dziesięć lat. Tułał się po całej Polsce wzdłuż i wszerz. - Kiedyś zimą pojechałem do zielonoświątkowców do Mirochowic. Zrobiłem to z premedytacją. Musiałem jakoś przetrwać zimę. Wiedziałem, że tam mi pomogą. Przynajmniej nauczyłem się Pisma Świętego i teraz 50 procent znam na pamięć. Zima Najgorsze dla bezdomnych są jesień i zima. Mróz, śnieg i problemy z pozyskaniem jedzenia. Śpią w ubraniach. Zakładają na siebie wszystko, co mają. Podwójne spodnie, bluzy, kurtki. Wchodzą pod kołdry i zapijają alkohol, aby rozgrzać się od środka. Mogliby pójść do noclegowni, ale tam trzeba być trzeźwym. Dla wielu bezdomnych, to warunek niemożliwy do spełnienia. - Byłem jakiś czas temu w MOPS-ie, ale ktoś mnie podkablował, że wypiłem kieliszek. Wyrzucili mnie. To co miałem zrobić. Przyszedłem tutaj. Bezdomni sądzą, że to dobrze, iż są takie miejsca, ale system pomocy uważają za zły, a pieniądze, którymi dysponuje opieka społeczna wędrują w złe ręce. No i te trudne do spełnienia zasady. Mówią, że nie można odstawić alkoholu tak z dnia na dzień, bo organizm nie wytrzyma. Trzeba stopniowo, żeby ciało się przyzwyczaiło. - Piłem wszystko oprócz denaturatu i rozpuszczalnika. Teraz jestem " suchym alkoholikiem". Nie piję od pięciu tygodni. Tylko piwko czasami, żeby organizm nie wysiadł. Powrót Bogdan nie wini nikogo za to, jak ułożyło się jego życie. Przemyślał wszystko i potrafi odnaleźć winę w sobie. Po tułaczce w kraju wrócił do Krotoszyna, bo jest to jego rodzinne miasto. Tu są jego dzieci. To właśnie tu chce zacząć nowe życie. - Zrozumiałem, że mam w życiu misję. Chcę wyjść na prostą, pomóc ludziom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji jak ja. Jestem zdeterminowany i wierzę, że mi się uda - mówi bezdomny. Kontaktu z dziećmi nie stracił nigdy. Córka często dawała mu jedzenie i ubrania. - Zawsze pyta, "tato kiedy z tym skończysz, przestaniesz pić i zaczniesz żyć normalnie?". Miałem nawet komórkę, żebyśmy z córką i synem mieli zawsze kontakt. Ale cóż, kiedyś chciałem się napić i sprzedałem ją w lombardzie. Teraz zbieram pieniądze na kupno nowej. Pomóc takim jak ja Wielu ludzi wyciąga do niego dłoń, odkąd przestał pić. Szczególnie pewien mieszkaniec osiedla, przy ulicy Konstytucji 3 Maja. Ukradkiem przed żoną wynosi z domu jedzenie, ciepłe napoje i stare ubrania. Kilka razy pozwolił się Bogdanowi wykąpać pod nieobecność żony. - On bardzo mi pomaga. Chodzimy razem do kościoła. Bogdan ma teraz szansę. Dostał propozycję pracy, a co za tym idzie również mieszkania. Taka okazja może się więcej nie powtórzyć, a on nie chce jej zmarnować. - Jestem chory. Czuję, że zostało mi niewiele czasu i chciałbym go jak najlepiej wykorzystać. Ułożyć sobie życie. Może poznam jakąś kobietę, a dlaczego by nie. A przede wszystkim pomagać innym. To daje mi siłę. Już się nie boję i wierzę, że tym razem mi się uda. Zdaniem opieki społecznej - Z naszej pomocy korzysta pięć osób, tylu znamy bezdomnych, ale zdajemy sobie sprawę, że ta liczba to kropla w morzu - mówi Teresa Stęplewska Dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ale liczba bezdomnych w samym tylko Krotoszynie sięga około 100 osób.Mieszkają w 20 różnych melinach. - Powinno zająć się nimi miasto. Dać pracę i pomoc. Mnie to drażni, bo sytuacja jest niezdrowa. Na osiedlu bawią się dzieci, a tacy ludzie są zagrożeniem. Mieliśmy już trzy pożary, nawet jeden przypadek śmiertelny. A do tego "osikane" ściany i smród - mówi mieszkaniec osiedla przy jednej z melin.