50-letnia Małgorzata G. zasiadła na ławie oskarżonych wraz z synem Tomaszem G., który miał jej pomóc zabić 10-letnią Olgę. Do tragicznych zdarzeń doszło pod koniec stycznia ub. roku w Rawiczu (wielkopolskie). Małgorzata G. miała być terroryzowana i dręczona przez sąsiadkę Katarzynę Ch. Kobieta oskarżała ją, że to przez jednego z synów Małgorzaty, jej syn trafił do więzienia. Katarzyna Ch. miała żądać pieniędzy, grozić, że jeśli ich nie otrzyma "zrobi krzywdę" 10-letniej córce Małgorzaty i "wywiezie ją do burdelu w Niemczech". Zaciągnęła kredyt i płaciła sąsiadce Małgorzata G. zaciągała kredyty i przekazywała pieniądze sąsiadce, łącznie ok. 150 tys. zł. Kiedy Katarzyna Ch. nadal groziła, że wywiezie dziewczynkę za granicę, Małgorzata G. wraz z synem Tomaszem byli już na tyle zdesperowani, że uznali, iż jedynym wyjściem będzie zabicie 10-latki, a następnie sami planowali popełnić samobójstwo. Prokuratura Okręgowa w Poznaniu oskarżyła Małgorzatę G. i Tomaszem G. o usiłowanie zabójstwa; grozi im kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności. W środę przed poznańskim sądem okręgowym rozpoczął się proces w tej sprawie. Małgorzata G. odmówiła składania wyjaśnień, sąd zatem odczytał protokoły z jej wcześniejszych przesłuchań. "Krzyczała, że ją wywiozą do burdelu do Niemiec" Małgorzata G. podkreślała w śledztwie, że 24 stycznia 2018 roku o godz. 7.10 rano sąsiadka Katarzyna Ch., "nie weszła, tylko wleciała do mojego mieszkania z impetem, złością, nienawiścią i krzyczała, że ma dość naszej rodziny (...) krzyczała, że żarty się skończyły i o godz. 8.00 przyjadą po moją córkę Olgę, że Olga ma być uszykowana, i że ją wywiozą do burdelu do Niemiec. Krzyczała też, że jak zadzwonię po policję, to i tak mi to nie pomoże" - podkreśliła kobieta. "Moja córka Olga siedziała wtedy w pokoju w mieszkaniu i to słyszała. Weszłam do pokoju córki, ona zaczęła płakać i ją przytuliłam, pocałowałam i powiedziałam, że się ma nie bać. Kazałam się Oldze ubrać tak, jak do szkoły. Mój syn Tomasz, który też to słyszał, ubrał się, wzięliśmy tornister i o 7.25 wyjechaliśmy w kierunku szkoły (...) objechaliśmy szkołę i pojechaliśmy na działki. Pojechaliśmy tam w celu skończenia ze sobą, bo te groźby pani Katarzyny nie były pierwszymi groźbami" - dodała oskarżona. Kobieta wskazywała w wyjaśnieniach, że sąsiadka groziła jej wielokrotnie, i twierdziła, że ma intymne zdjęcia jej 10-letniej córki. Małgorzata G. dodała, że od tamtego czasu nieprzerwanie, wraz z synem, pilnowali dziewczynki. "Chodziło mi o popełnienie samobójstwa nas wszystkich" "Olgusia już po drodze w samochodzie i w altanie na działkach mówiła, że nie chce iść do burdelu i ja jej mówiłam: dziecko nie bój się, pójdziemy do dziadziusia, bo mój tata nie żyje i chodziło mi o popełnienie samobójstwa nas wszystkich (...) Olga usiadła na tapczan i wytłumaczyłam jej co by jej groziło, gdyby ją złapali i wywieźli (...) powiedziała mi: dobrze mamusiu, możemy iść do dziadziusia, bo ona nie chce żeby jej coś takiego zrobili" - mówiła kobieta. Następnie oskarżeni i 10-latka mieli położyć się na tapczanie. Kobieta odkręciła butlę z gazem. "Wtedy się wszyscy uściskaliśmy i pożegnaliśmy ze sobą. I jeszcze Olgusia powiedziała: do zobaczenia u dziadka" - zaznaczyła Małgorzata G. Stężenie gazu nie było jednak wysokie i po kilku godzinach rodzina się wybudziła. "Wtedy powiedziałam do Olgi: musimy coś innego zrobić, bo jak nas znajdą, to mi ciebie wezmą, a ci obiecałam, że cię nikomu nie oddam i cię bardzo kocham dziecko. Ona mi wtedy odpowiedziała: wiem mamusiu, ja ciebie też bardzo kocham i pójdziemy do dziadziusia. Wtedy uszykowałam sznurek koloru białego" - mówiła kobieta. Kilkukrotnie dusiła córkę Dziewczynka duszona była kilkukrotnie: sznurem, rękoma. Kiedy matka i brat uznali, że 10-latka nie żyje sami zacisnęli sobie sznur na szyi. Wtedy dziewczynka się ocknęła i powiedziała do matki: "byłam daleko, ale tam mnie nie chcą" - podkreśliła oskarżona. Małgorzata G. mówiła w środę w sądzie, że żałuje tego, co się stało. Pytana, dlaczego nie zgłosiła sprawy szantażu wcześniej policji odpowiedziała, że "Katarzyna Ch. mówiła, że mamy wszystko robić, co ona nam każe, bo jest kobietą mafii i to będzie jej decyzja, kiedy nam wezmą córkę. Nie zgłosiłam tego policji, bo byliśmy zastraszeni. Mówiła, że jeden telefon na policję, to 'do nas wjadą i zabiorą córkę do burdelu'. Mówiła, że jesteśmy śledzeni. Ja jej wierzyłam" - podkreślała w sądzie oskarżona. "Teraz to mi się nie mieści w głowie, że chciałam zabić swoje dziecko i siebie. Olga była naszym skarbem, oczkiem w głowie" - dodała. Kobieta nie ma obecnie bezpośredniego kontaktu z córką. Jak tłumaczyła przed sądem, "mąż przekazuje mi na widzeniu, że córka mnie pozdrawia, że za mną tęskni i czuje się dobrze. Z tego, co mówi, córka nie ma do mnie żadnych pretensji, wybaczyła mi wszystko, ona wie, że chciałam ją ochronić. Od męża wiem też, że córka bardzo dobrze się uczy, na zakończenie czwartej klasy miała świadectwo z czerwonym paskiem. Ja dbałam o nią, uczyłam ją wszystkiego co najlepsze, ale ta sytuacja mnie przerosła" - podkreśliła kobieta. Oskarżony Tomasz G. przyznał się w sądzie do winy i odmówił składania wyjaśnień. Podkreślił, że bardzo żałuje tego, co się wydarzyło. Sąsiadka przebywa w areszcie W trakcie rozprawy sąd odtworzył nagranie z eksperymentu procesowego, w którym oskarżeni opisali ze szczegółami przebieg zdarzeń w altanie na działkach. Sąd przesłuchał także pierwszych świadków w sprawie, w tym sąsiadkę rodziny Katarzynę Ch. Kobieta przebywa obecnie w areszcie, jest oskarżona o czyn rozbójniczy na szkodę oskarżonych. Jej proces ma się rozpocząć w przyszłym tygodniu. "Moje relacje z oskarżoną były bardzo dobre. Ja nie przyjmowałam od niej żadnych pieniędzy. (...) W dniu tego zdarzenia widziałam Gosię tylko rano, nie kłóciłyśmy się. Potem widziałam jak wyjeżdżają samochodem (...) Wiem, co Gosia mówi na mój temat. Nie wiem, dlaczego ona mnie pomawia" - mówiła w sądzie kobieta. Katarzyna Ch. podkreśliła, że z oskarżoną znają się jeszcze ze szkoły, od 12 lat mieszkały w tej samej kamienicy, na tym samym piętrze. "Małgorzata miała duży wpływ na dzieci (...) ona od 20 lat żyje na kredytach, nie wiem, na co szły te pieniądze" - mówiła. Kobieta pytana była przez prokuratora, czy przyznaje się do któregokolwiek z zarzucanych jej czynów w sprawie prowadzonej przeciwko niej, odpowiedziała, że przyznaje się jedynie do kierowania gróźb karalnych wobec oskarżonej.