Ta sytuacja trwała od 1 marca 2001 do 31 lipca 2002 roku. Przedsiębiorca naruszył w ten sposób art. 20 ust. 1 Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy. Próby negocjacji ze związkowcami za każdym razem kończyły się niepowodzeniem, a kolejne kontrole i wystosowywane ponaglenia inspektorów pracy pozostawały bez odzewu. W tej sytuacji w kwietniu 2003 zawiadomili oni prokuraturę. Na liście uprawnionych do kilkunastoprocentowej podwyżki płac znalazło się 485 nazwisk. Szewczyk stanowczo wszystkiemu zaprzeczył i powołał się na trudną sytuację spółki. Sytuację, która uniemożliwiła uregulowanie zobowiązań sięgających 1 mln 28 tys. zł. Jeszcze więcej, bo prawie 1,5 mln zł, Mikroma zalegała ZUS-owi. - Wydatkowanie takiej kwoty byłoby ciosem, po którym firma się nie podniesie - zaryzykował twierdzenie. Żmudne przesłuchania sprawiły, że zarzut usłyszał dopiero w roku 2006. Został oskarżony o uporczywe naruszanie praw pracowników. Ruszyła sądowa batalia. Szewczyk podtrzymał stanowisko i nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Powrócił do wydarzeń sprzed dziesięciu laty, gdy nabywał spółkę. Zatrudniała wówczas 380 pracowników. - Firma w latach 2000-2003 przynosiła straty. Ani francuskie, ani polskie banki nie chciały udzielić kredytu. W tym czasie nie wziąłem ani franka wynagrodzenia - zaznaczył stanowczo. Stratę sobie jednak szybko odrobił, bo w dniu przesłuchania wykazał zarobki w wysokości 40 tys. zł miesięcznie. Choć utrzymywał, że nie ma zaległości wobec pracowników, to oni sami byli innego zdania. Nawet ci, którzy z jego ramienia uczestniczyli w negocjacjach zakładowego układu zbiorowego. Podpisał go w 2001 roku. Istotą zmian był właśnie zapis o waloryzacji wynagrodzenia. - Sytuacja finansowa spółki była zła. A właśnie od niej prezes uzależniał realizację tego układu - wyjaśnił Lech Długiewicz, dyrektor ds. finansów i administracji w Mikromie. - Pracownicy otrzymywali wynagrodzenie, tyle że nie o wartość zwaloryzowaną. Na wniosek Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu zeznania w toczącym się postępowaniu złożyli przedstawiciele dwóch zakładowych organizacji związkowych. I oni potwierdzili, że pracodawca nie wypłacał zwaloryzowanych wynagrodzeń. Długo oczekiwany wyrok Szewczyk usłyszał 28 kwietnia 2008: 1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata próby, 30 tys. zł grzywny i uregulowanie zaległych wynagrodzeń. Wpłynęła apelacja. Obrońca właściciela Mikromy zaskarżył wyrok w całości. Zarzucił m.in. nienależytą obsadę sądu, obrazę przepisów postępowania karnego i błąd w ustaleniach faktycznych. Sąd apelacyjny podzielił tę argumentację i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Wznowiony proces ograniczył się do jednej rozprawy. 23 października 2009 wyjaśnienia złożył tylko oskarżony. - Faktem jest, że podjąłem decyzję, by w 2001 i 2002 roku nie wypłacać pracownikom wynagrodzenia zwiększonego przez waloryzację przewidzianą w układzie zbiorowym - przyznał się w końcu do winy. - Ale w 2003 waloryzacja była większa aniżeli wcześniej przewidywana i stanowiła rekompensatę za wcześniejsze lata. Sędzia Tomasz Góral warunkowo umorzył postępowanie karne na 1 rok próby i zobowiązał oskarżonego do wpłacenia 3 tys. zł na rzecz Domu Dziecka w Gnieźnie. Skąd taka decyzja? - Warunkowe umorzenie postępowania nie jest równoznaczne z jego umorzeniem - zastrzega sędzia Góral. - Oskarżony został uznany winnym zarzucanego mu czynu, ale nie został skazany. Otrzymał szansę poprawy swego postępowania. Niewywiązywanie się ze zobowiązań finansowych może skutkować podjęciem tego postępowania. Szefowie związków zakładowych wiedzieli tylko o wyroku skazującym szefa Mikromy. O tym umarzającym postępowanie - już nie. - Dostaliśmy wezwanie na pierwszą rozprawę, ale nie przybył na nią prezes. Później czekaliśmy na kolejne. Nikt nam nie powiedział o umorzeniu - nie kryje oburzenia Zbigniew Musiałkiewicz, szef "Solidarności 80" w Mikromie. - To kłamstwo, że w 2003 otrzymaliśmy rekompensatę. Dopiero po dwóch czy trzech latach została wypłacona rewaloryzacja, ale tylko w niewielkim stopniu. Gdyby dziś chciał to ktoś uregulować, to wyszłoby po 6-9 tys. zł na głowę. Co to za powoływanie się na trudną sytuację? A dziś jaka jest? Też trudna! - Nie wiem, dlaczego prokurator wyraził zgodę na coś takiego. To nie jest wyrok, tylko jakiś dziwoląg - uważa z kolei Jacek Jędrzak, szef "Solidarności". Zdaniem prokurator Małgorzaty Bodus nie wszyscy związkowcy byli członkami Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy, którego dotyczył zarzut. Nie do końca są więc oni - jak utrzymuje - zorientowani w sytuacji. Ponoć podczas przesłuchań wielu z pokrzywdzonych nie miało roszczeń wobec prezesa. - Nowe porozumienie zapewniało pracownikom wyższą waloryzację - uzasadnia. Argumentacja prokuratora nie przekonuje J. Jędrzaka. Żeby nie powiedzieć: śmieszy. - Układ zbiorowy zawierany w zakładzie dotyczy wszystkich pracowników. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest, czy nie jest członkiem związku zawodowego - podkreśla. Sprawy nie chciał też komentować Jacek Strzyżewski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu. Choć to właśnie ta instytucja, prócz pracowników Mikromy, wydaje się być największym przegranym. Wszak to od niej wszystko się zaczęło. - Nie byliśmy stroną w tym postępowaniu. Nie uczestniczyliśmy w nim i nie mieliśmy wpływu na jego przebieg - wyjaśnia. Choć Szewczyk nie wywiązał się z zaległych świadczeń, to pracownicy mają o nim dobre zdanie. - Wiadomo, jak jest z pracą we Wrześni. A on wymaga, ale płaci. I co mu zrobić? - pyta Musiałkiewicz. Tomasz Szternel