- Analizując sprawę ponownie, sąd stanął na stanowisku, że brak jest nie tylko jakiegokolwiek bezpośredniego i niepodważalnego dowodu potwierdzającego winę oskarżonego, ale też pomiędzy dowodami brak ciągłości i logicznego połączenia - uzasadnił wyrok sędzia Dariusz Kawula. Zdaniem prokuratury, 9 lipca 1999 roku Witosław G. najpierw bił dziewczynkę pięściami po twarzy i rzucał nią o posadzkę. Potem zmusił 10-latkę do dotykania jej i swoich narządów płciowych. Podczas obdukcji stwierdzono u dziecka m.in. rozległe siniaki, wyłamanie zęba i złamanie kości nadgarstka. Dowodem w procesie były odciski palców znalezione na książeczce do nabożeństwa poszkodowanej i szybie kościelnej witryny, włosy z klatki piersiowej i włosy łonowe znalezione na posadzce kościoła. Sąd, opierając się na analizach biegłych, stwierdził, że "żaden z dowodów nie pochodzi od oskarżonego". Sędzia wskazał m.in., że na miejscu zdarzenia nie znaleziono odcisków palców Witosława G., a zgodnie z zeznaniami świadków powinny tam być. Również włosy, które znaleziono w kościele nie należały do niego. Dodatkowo sąd uznał, że dziewczynce zasugerowano nieświadomie, iż to właśnie ten mężczyzna ją zgwałcił. Dziecko widziało np. oskarżonego w korytarzu komisariatu jeszcze przed oficjalnym okazaniem. To, zdaniem sądu, mogło zdecydować o tym, że dziewczynka właśnie G. wskazała jako napastnika. Wyrok jest prawomocny. Prokurator nie chciał dziś powiedzieć, czy zwróci się o kasację do Sądu Najwyższego.