- Szłam w tej piżamce o 5 rano i przez całą drogę płakałam - mówi 70-latka, której poznański szpital nie zorganizował transportu do domu po tym, jak pacjentka została z niego wypisana.
70-letnia pani Barbara w nocy z czwartku na piątek wezwała pogotowie i została zabrana do szpitala z podejrzeniem zawału.
Sanitariusz miał jej powiedzieć, żeby włożyła coś na piżamę, ale nie brała ze sobą więcej rzeczy, ponieważ prawdopodobnie szybko zostanie ze szpitala wypisana.
- Zapytałam się, "czy mam wziąć ze sobą jakieś rzeczy? Bo ja nie mam nikogo", a on odpowiedział: "nie, nie, porobimy pani badania, pani nie zostanie w szpitalu". No to w tej piżamie wyszłam - mówi seniorka w rozmowie z "Głosem Wielkopolski".
W szpitalu otrzymała kroplówki i serię skierowań na badania. Nie została jednak przyjęta na oddział i ok. 5 rano usłyszała, że lekarz sporządzi wypis.
Kiedy pani Barbara poprosiła o zorganizowanie transportu, powiedziano jej, by wróciła do domu pieszo.
- Gdybym miała komórkę, to bym zadzwoniła na policję albo straż miejską i by mnie przywieźli, a ja nie miałam nic. Nie miałam, co zrobić - mówi 70-latka. - Szłam w tej piżamce o 5 rano i przez całą drogę płakałam, wyglądałam jak z obozu koncentracyjnego. Zawsze płaczę, jak oglądam te filmy, jak stali na tym apelu, jak był mróz - nie kryje emocji pani Barbara.
Dyrektorka szpitala twierdzi, że o sytuacji nie wiedziała. - Pacjentka powinna przyjechać do szpitala ubrana - mówi dr n. med. Krystyna Mackiewicz ze Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego w Poznaniu. - Nie wiem, czy sanitariusz mógł udzielić takiej informacji, nie sądzę - dodaje dyrektorka.