Od czwartku do wczoraj do kliniki zgłosiło się ok. 50 osób, które zjadły wyroby z dziczyzny pomieszane z wieprzowiną. Zostały one zrobione przez znajomego myśliwego. - Jedenaście osób, które doznały zatrucia włośnicą przebywa na oddziale naszej kliniki, pozostałe osoby, które zgłosiły się do szpitala, a u których nie wykryliśmy objawów włośnicy, przebywają w domu i otrzymują leki zapobiegawcze - powiedziała wczoraj dziennikarzom doktor Małgorzata Paul z Poznańskiej Kliniki Chorób Tropikalnych. Zdaniem doktor Paul, standardowe badania, którym zostało poddane mięso z polowania, mogły nie wykryć śladowych stężeń włośnicy. Dodała, że włośnice mogą wykryć dopiero badania, które są wykonywane przy przemysłowym przerobie mięsa. Zakażenie włośnicą wywołuje najpierw nudności, wymioty i biegunkę. Potem dochodzi wysoka temperatura i bóle mięśni. Temu, kto zjadł zakażone mięso, może grozić nawet śmierć, jeśli szybko nie skorzysta z pomocy lekarza. Według lekarzy włośnicą można się zatruć po spożycia dziczyzny. Objawy choroby mogą wystąpić nawet dopiero po czterdziestu dniach. Ostatnie masowe zatrucie włośnicą zanotowano w październiku ubiegłego roku w Chodzieży, również w Wielkopolsce. Po zjedzeniu kiełbasy z dzika ucierpiało wtedy 25 osób. Trzy lata temu w okolicach Sępólna Krajeńskiego w województwie kujawsko-pomorskim ponad 100 osób zachorowało po spożyciu nielegalnie wyprodukowanej kiełbasy z dzika.