List z dramatycznym apelem o prawo do godnej śmierci wysłał już do Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Od dwóch lat Hieronim Sadłowski nie wstaje z łóżka. Rozległe odleżyny sprawiają, że udręką stał się nawet najmniejszy ruch. Do wysiłku zmusza się tylko, gdy trzeba nakarmić lub zająć się jego 87-letnią matką, cierpiącą na chorobę Parkinsona. Ostatni list Mały, schludny pokoik. Stół, krzesła dla gości, którzy kiedyś przychodzili jakby częściej. W rogu telewizor - okno na świat pana Hieronima. Poza nim tylko sufit i cztery ściany? I tak bez zmian od trzydziestu lat. Kilka tygodni temu okazało się, że zainfekowane rany na ciele mężczyzny uniemożliwiają operację. Nerki z każdym dniem pracują gorzej, organizm zaczynają zatruwać toksyny. Rośnie strach przed bólem, który i tak jest wpisany w życie chorego. - Mało już się nacierpiałem? Ja wiem, jak to będzie, najpierw nerka przestanie działać, po niej znów coś i wszystko zacznie się sypać. Walczyłem tyle lat, nikt mnie nie musiał zachęcać, ale teraz proszę dajcie mi już odejść. Zapamiętajcie nie wesołego i pogodnego. To wszystko czego od was chcę - tłumaczy swojej rodzinie i znajomym. Niedawno poprosił o pomoc w napisaniu listu do Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i poprosił w nim o zgodę na eutanazje. Uparcie powtarza, że jego misja się skończyła, że dał z siebie już wszystko i jedyne czego chce, to akceptacji jego decyzji. - Wcale nie chcę byście zrozumieli, bo wiem, że nikt nie zrozumie, co ja czułem przez te wszystkie lata. Chcę byście mi pomogli pożegnać się ze światem, któremu ja już nic więcej z siebie nie mogę dać - mówi stanowczo. Nikt z rodziny nie godzi się z jego słowami, nikt nie chce poprzeć jego apelu. Do świadomości nie dopuszcza jeszcze prośby chorego mężczyzny Maria Kozłowska, radna ze Skoków, której Hirek pierwszy raz powiedział o swoich myślach. - Szok, pierwsza myśl, że za mało się starałam, za rzadko przychodziłam, za mało słuchałam. Nie wierzę, że człowiek który dał mi tyle wiary i siły nie ma w sobie już tych uczuć - kobiecie łamie się głos. Walka z sobą M. Kozłowska poznała Hirka, jak sama mówi, za późno. Prawie dwa lata temu, gdy jako radna przyszła do niego z opłatkiem. Urzekło ją to, co mieszkańcy Kuszewa znali od wielu lat. Sparaliżowany mężczyzna żartował ze świata i z samego siebie, tryskał humorem, opowiadał o swoich pomysłach, planował. Zna go cała wieś, tyle że nie z kalectwa, ale optymizmu. Wózek nie przeszkadzał mu w remoncie rodzinnego domu i dbania o obejście. Chciał być potrzebny. I był. - Czy pogodziłem się z wypadkiem? Nie, nigdy? Ja jestem taki, że chciałem a to bramę naprawić, a to zagrabić. Teraz przyszedł czas żeby skończyć karierę - wzrusza ramionami. Dopiero wchodził w życie, gdy jedna chwila złamała je w pół. Wracał motocyklem z pracy. To był moment, wyrzuciło go z zakrętu. Starszy brat wyszedł z wypadku bez szwanku on trafił do szpitala. Tam usłyszał wyrok: złamanie kręgosłupa i trwały paraliż od pasa w dół. Miał wtedy 21 lat i masę planów, marzeń. Zamienił je na bolesne operację i wątłą nadzieję, że może jednak się uda. Gdy los rozwiewał złudzenia mówili mu, że ma Bogu dziękować, bo kilka centymetrów wyżej i nie poruszyłby nawet ręką. Jak dwa łabędzie - Chodź, dam ci herbaty. A może do łazienki chcesz? - mężczyzna pyta siedzącej blisko niego staruszki. Wspina się na łokciu, drugą ręką sięga do żeliwnych rur okalających łóżko. Jednym ruchem podciąga bezwładne ciało bliżej matki. Bierze szklankę i spokojnie wlewa nieświadomej kobiecie herbatę do ust. Nie może się obrócić, ale uważa by jej nie oblać, wyciera każdą kropelkę, w końcu przytula jej siwą głowę do siebie. - Oni od zawsze tak razem byli. Bez siebie nie mogą żyć - tłumaczy Jerzy Sadłowski, brat Hirka. To matka zajęła się swoim młodym synem od pierwszych chwil po wypadku. Czuwała dzień i noc przy boku rannego Hieronima, a gdy wrócił do domu poświęciła mu całe serce i wszystkie siły. Jej życie zaczęło polegać na opiece nad bezradnym dziecku. Nie odstępowała go na krok nawet gdy ten zaczął już sobie radzić z kalectwem. Role zamienił czas, który przyniósł matce demencję i chorobę Parkinsona, a synowi utratę nadziei i ból. Jedyne czego nie zniszczył, to więzi matki z synem. - Boisz się śmierci mamy? Długa cisza, mężczyzna patrzy w oczy staruszki, pochyla się do niej i szepcze - Odejdziemy razem. BARBARA WICHER