Przypomnijmy: W nocy 29 kwietnia 2004 r. w Poznaniu policjanci chcieli zatrzymać i wylegitymować kierowcę samochodu - podejrzewali bowiem, że jedzie nim groźny i poszukiwany przestępca. Do próby zatrzymania doszło podczas postoju na światłach. Kiedy kierowca ruszył, oskarżeni oddali w stronę samochodu kilkadziesiąt strzałów. Kierowca pojazdu - m.in. trafiony w głowę - zginął na miejscu, a pasażer został ciężko ranny i do końca życia będzie inwalidą. Okazało się, że żaden z poszkodowanych - 19-letnich mężczyzn - nie był poszukiwanym przestępcą. "Samochód po prostu rozstrzelano" Sędzia SN Włodzimierz Wróbel uzasadniając wyrok wskazał, że podczas ponownego rozpoznania sprawy sądy muszą ocenić i szczegółowo przeanalizować kwestię legalności użycia broni palnej przez policjantów w powiązaniu z zagrożeniem dla postronnych osób wywołanym przez to użycie broni. - Chodzi w istocie o pasażera samochodu, który nie miał wpływu na zachowanie kierowcy, także kierowcy przestrzelonego samochodu jadącego obok i innych osób znajdujących się wtedy na skrzyżowaniu - mówił sędzia. SN wskazał też, iż w dotychczasowym rozpatrywaniu sprawy sądy pominęły problem, w jaki sposób spełniony został "warunek minimalizacji szkód podczas użycia broni przez policję", podczas gdy z materiału dowodowego wynika, że część pocisków trafiła w górną część samochodu, a nie tylko w opony. Wcześniej prok. Mieczysław Tabor uzasadniając kasację prokuratury w sprawie przypomniał, że podczas strzelaniny padło 39 strzałów, z czego 31 trafiło w samochód. - Samochód po prostu rozstrzelano - zaznaczył. Dodał, że policjanci byli tak ustawieni, że oddawane strzały "stanowiły zagrożenie dla nich samych".