O sprawie poinformowała w środę "Gazeta Wyborcza". Według informacji dziennika, sędzia Beata Woźniak, której dotyczy sprawa, miała opisać przebieg zdarzenia w notatce przekazanej prezesowi sądu. Policjanci mieli wejść na salę uzbrojeni i żądać od sędziów dokumentów. Rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu sędzia Aleksander Brzozowski tłumaczył, że do zdarzenia doszło we wtorek w Wydziale Cywilnym Odwoławczym SO w Poznaniu. Sprawa dotyczyła alimentów. Mężczyzna, który nie zgadzał się z wyrokiem miał - jak wskazał Brzozowski - "odgrażać się, że czuje się znieważany (uzasadnieniem orzeczenia) i wezwie policję". "I rzeczywiście - po pewnym czasie, kiedy trwała już zupełnie inna rozprawa, na salę nagle weszli policjanci. Sąd nakazał funkcjonariuszom opuszczenie sali. Policjanci poczekali do przerwy w rozprawie i wtedy wrócili na salę wraz z tym panem, który miał się poczuć znieważony" - relacjonował sędzia. Jak dodał, policjanci "próbowali przeprowadzać jakąś interwencję, legitymować przewodniczącego składu orzekającego - sytuacja była zupełnie kuriozalna". Do sądu nie można wnosić broni Brzozowski tłumaczył, że według przepisów "do sądu nie można wnosić broni, materiałów wybuchowych; policjanci, owszem, mogą, ale tylko wtedy, kiedy wykonują czynności służbowe, które wymagają posiadania broni". "A ci policjanci sobie po prostu weszli, minęli bramki i razem z tym 'zawiadamiającym' udali się pod salę rozpraw, próbowali wejść do środka, przeprowadzać jakieś +dziwaczne+ czynności. Zwłaszcza, że nazwiska sędziów były im znane, bo są umieszczane na wokandzie - mogli je więc nawet z wokandy spisać, jeśli już chcieli jakąś interwencję przeprowadzać" - mówił sędzia. Dodał, że "to było zachowanie świadczące o braku profesjonalizmu, zupełnie niezrozumiałe dla sądu". "Nie przypominam sobie, aby przez ostatnie 30 lat taka sytuacja miała miejsce, a mniej więcej tyle w sądzie pracuję. To coś nieprawdopodobnego" - zaznaczył Brzozowski. Sprawa będzie wyjaśniana Rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu mł. insp. Andrzej Borowiak powiedział, że sprawa będzie szczegółowo wyjaśniana. "Z tego miejsca bardzo przepraszam panią sędzinę, na pewno nie powinno to się wydarzyć i zrobimy wszystko, żeby się już nigdy to nie powtórzyło. Natomiast już podjęto decyzję, że będzie wszczęte postępowanie wyjaśniające. Jeżeli się okaże, że policjanci swoim postępowaniem mogli naruszyć immunitet sędziego, to będą wyciągnięte wobec nich konsekwencje służbowe" - podkreślił. Borowiak tłumaczył, że rzeczywiście "we wtorek jakiś mężczyzna zadzwonił na numer stacjonarny oficera dyżurnego Poznań - Stare Miasto; w systemie interwencyjnym jest zapis: 'awantura pod salą sądową sądu okręgowego, zgłaszający czeka na miejscu'; dyżurny wysłał tam partol". Według Borowiaka, w publikacji "GW" przesadnie jednak opisano przebieg zdarzeń. "Te zapisy, że 'wtargnęli, z bronią, ubrani na czarno', takie emocjonalne rzeczy trochę są moim zdaniem przesadzone. Policjanci pojechali na miejsce. Faktycznie jakiś mężczyzna na nich czekał, powiedział, że na sali sądowej został znieważony, wspominał też coś o jakichś zagubionych aktach wcześniej, domagał się od policjantów wyjaśnienia tej całej sprawy. I oni, chcąc to uczynić, weszli na salę sądową, ale ze względu na to, że rozprawa się odbywała, sędzina powiedziała, żeby chwilę poczekali, że jak skończy się sprawa, to z nimi porozmawia" - mówił Borowiak. "Postąpili, jak postąpili" Jak dodał, funkcjonariusze czekali na korytarzu na zakończenie rozprawy. Kiedy to nastąpiło, zostali poproszeni do środka, gdzie rozmawiali z sędzią. "Powiedzieli jej, kto składa interwencję o zniewadze na sali sądowej. Pani sędzina wiedziała, o co chodzi, bo była to jakaś wcześniejsza rozprawa. Powiedziała, że jeżeli ten zgłaszający ma jakieś pretensje, to może złożyć je w formie skargi do prezesa sądu" - opowiadał. "I na tym praktycznie sprawa by się zakończyła, ale policjanci powiedzieli, że oni muszą odnotować w swoich notatnikach, z kim rozmawiali, i faktycznie pojawił się element, że chcieli od tej sędziny dowód osobisty, na co ona oczywiście zareagowała w taki sposób, że odmówiła. I miała rację. Policjanci nie powinni ją o to prosić. Powinni tego mężczyznę odprawić do prezesa sądu albo do sekretariatu wydziału" - mówił Borowiak. Dodał, że policjanci, którzy zostali wezwani do interwencji, "nie mieli żadnych złych intencji, ale postąpili, jak postąpili".