XIII sesja Rady Miejskiej w Pyzdrach (23 listopada) jeszcze długo pozostanie w pamięci jej uczestników. A to za sprawą Mariana Sieroty. Kandydat na ławnika Sądu Rejonowego w Słupcy powrócił do wydarzeń sprzed miesiąca. Rajcy wyrazili wówczas pozytywną, choć nie jednogłośną, opinię na jego temat. Eugeniusz Staszak z klubu "Siedmiu" zarzucił mu nieuprawniony udział w zeszłorocznych wyborach na przewodniczącego Zarządu Miasta-Osiedla, a co za tym idzie brak nieposzlakowanej opinii. Chęć rewanżu na samorządowcu sprawiła, że Sierota pojawił się na piątkowej sesji. Zabrał głos w punkcie przeznaczonym na wolne wnioski. Nie przebierał w słowach. - Chciałbym, aby radni powiatowi i gminni wiedzieli, z kim mają do czynienia. To kłamca, oszust, karierowicz! - zarzucił Staszakowi. Zna go z "Dziewiarki", jeszcze z lat 80. Obecny radny pojawił się tam w towarzystwie ówczesnego dyrektora banku spółdzielczego i sekretarza komitetu PZPR. Pracował na produkcji. - Nie mieliśmy spokoju. Towarzysz sekretarz nalegał, żeby przenieść go do administracji - utrzymuje Sierota. Jednym z argumentów "za" było jego dokształcanie się. To w zupełności wystarczyło. - Któregoś dnia dostałem telefon z komitetu z gratulacjami, że mamy takiego pracownika, który jest słuchaczem Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu. Ponoć był wzorowym, bardzo aktywnym słuchaczem - mówił kandydat na ławnika. Gdy ustrój upadł, Staszak wstąpił do "Solidarności". Ponoć miał chrapkę na stanowisko prezesa "Dziewiarki", a później prezesa GS-ów. - Pan wszędzie podaje pracę tylko od 1992 r. A gdzie są pozostałe lata? Pan je po prostu ukrywa - nie ma wątpliwości Sierota. Zarzucił radnemu nieskuteczność i wprowadzanie destrukcji. Zapewnił, że na wszystko ma dowody. - Ja nikogo na ulicy nie zatrzymywałem i nie prosiłem o prowadzenie komitetu wyborczego. To członkowie tego klubu ("Siedmiu" - przyp. red.) mnie namawiali, ale odmówiłem. To pan Staszak stał jak piesek u moich drzwi i prosił, żebym na niego głosował. Więcej sobie tego nie życzę! - skwitował. Samorządowiec ze spokojem wysłuchał uwag oponenta. Poinformował, że w ostatnim czasie ktoś życzliwy rozsyła anonimowe listy na jego temat. Podejrzewał, kto za tym stoi. Teraz jest tego pewny. - Czekałem na moment, aż ujawni się autor anonimu. Właśnie to się stało - podkreślił Staszak. Sierotę uznał za donosiciela. Potwierdził, że podczas kampanii pukał do jego drzwi, podobnie jak do wielu innych. Roznosił ulotki. To jedyna kwestia, w której obaj panowie byli zgodni. - Co to za mówienie, jaką ja mam szkołę? Każdy może się dokształcać - doszedł do wniosku. Zaprzeczył jednocześnie, by chciał pracować w administracji. - Ja odszedłem z honorem z "Dziewiarki", a pan został odrzucony przez radę nadzorczą. Wszyscy się z tego śmiali - utrzymywał radny. - W moich oczach, jako ławnik, pan jest zerem. Jaki może mieć pan stosunek do ludzi, skoro zajmuje stanowiska na podstawie plotek i pogłosek? Też mógłbym o panu dużo powiedzieć, ale nie chcę - dodał. Elżbieta Kłossowska przyznała, że już wcześniej dotarł do niej list wytykający przeszłość Staszaka, o czym powiadomiła zainteresowanego. - Na początku kadencji postanowiłam sobie, że nie będę rozpatrywała anonimów docierających do biura rady. Sesja powinna być rzeczową dyskusją - wyjaśniła krótko. Pismo dotarło także do burmistrza Wrześni Tomasza Kałużnego, bo Staszak pracuje w Wydziale Inwestycyjnym UMiG we Wrześni: - Przeczytałem i wyrzuciłem - nie ukrywa pracodawca Staszaka. Tomasz Szternel