Do swojego roweru pan Mieczysław przymocował dwa wielkie, objuczone bagażami wózki. Można w nich dostrzec m.in. materace, namiot, flagi Polski, wieniec pogrzebowy, pluszowe zabawki, a nawet kosz na śmieci. Cały dobytek waży prawie 350 kilogramów. Każdy z wózków spełnia również rolę klatki dla zwierząt, ponieważ podróżnik przemierza kraj w towarzystwie pięciu psów i kota. Jak mówi, gromadka zwierząt pozwala mu pozbyć się uczucia samotności. W grupie zawsze przecież raźniej: - Kiedyś jeździłem tylko z jednym psem. Było nam jednak tak jakoś smutno. Teraz jest wesoło. 15 lat w trasie Podróż pana Mieczysława rozpoczęła się w kwietniu. Przemierzył całą Polskę, od samych gór po Mazury i morze. Teraz jest na trasie ze Świnoujścia do Kudowy Zdroju, gdzie mieszka. - Wyliczyłem, że w tym roku uda mi się pokonać 2.800 kilometrów. Tegoroczna podróż nie jest jego pierwszą tak długą wyprawą. Jeździ po kraju od 15 lat. W domu przebywa jedynie zimą: - Pod koniec października zawsze zjeżdżam do rodzinnego miasta. Przeczekuję tam kilka miesięcy i w okolicach kwietnia znowu wyruszam. Jak podkreśla, podróżowanie stanowi dla niego sposób na resztę życia. - Moja żona zmarła na tarczycę, kiedy miała 36 lat. Córka jest dorosła, ma swoją rodzinę. Postanowiłem więc wypracować własną receptę na życie. Jest nią wędrówka. Nigdzie się nie spieszy Każdego dnia podróżnik przemierza rowerem 20 do 30 kilometrów. - Nigdzie mi się nie spieszy. Utrzymuję spokojne, równe tempo jazdy, podziwiam sobie widoki, rozmawiam z napotkanymi ludźmi - mówi. Pod wieczór rozbija obozowisko. Zazwyczaj w cichych, spokojnych miejscach. - Obozuję tam, gdzie mnie nie widzą. W laskach, żwirowniach, z daleka od ruchliwych dróg. Raz tylko mieszkańcy pewnej wioski stwarzali problemy, gdy rozłożyłem się obok kościoła. Kiedy jednak wytłumaczyłem im, co robię i kim jestem, zostawili mnie w spokoju - opowiada. Zapytany, czym żywi się podczas podróży, odpowiada, że w dużej mierze pomagają mu rodacy: - Ja nie muszę wiele jeść, nie jest to więc wielki problem. Bardzo często życzliwi ludzie, których spotykam, coś tam pomogą. A zimą, kiedy jestem w domu, wywożę złom. Tak oszczędzam pieniądze na następną podróż. Sposób na nowe życie Pan Mieczysław przez długi czas od śmierci żony nie potrafił sobie poradzić ze stratą ukochanej osoby. Wtedy pojawił się alkohol. Po kilku latach jego życie zaczęło przypominać nigdy niekończącą się libację. - Dopóki byli przy mnie kumple od nałogu, wszystko wyglądało bardzo kiepsko. Aż 76 razy lądowałem na odwyku. Po kilku miesiącach trzeźwości znowu jednak wracałem do alkoholu - wspomina. W końcu, po wielokrotnych próbach rzucenia nałogu, na horyzoncie pojawiła się wizja lepszego życia: - Byłem abstynentem już osiem miesięcy. Przyszedł do mnie wtedy kolega i zaproponował, żebym pojechał nad morze - opowiada. - Nie miałem pieniędzy, ale on pomógł mi zarobić trochę grosza, wywożąc ze mną złom. W taki sposób zaczęła się moja przygoda z podróżowaniem. Coroczne wyprawy pozwoliły mu uwolnić się na dobre od alkoholu. Nie chcę pieniędzy Marzeniem podróżnika jest spokojne, długie życie. Nie są mu potrzebne pieniądze ani sława: - Od nadmiaru pieniędzy ludzie tylko głupieją. Ja takiej przyszłości dla siebie nie chcę. Twierdzi również, że nie potrafiłby już teraz osiąść gdzieś i przestać podróżować. - To już jest w mojej krwi. Nie usiedziałbym na miejscu. Nie potrafiłbym. Wspomina, jak podczas jednej z wypraw poznał samotną kobietę. - Zaprosiła mnie do siebie. Spędziłem nawet u niej w domu trzy tygodnie - opowiada. - Dłużej jednak nie wytrzymałem. Musiałem wyruszyć w dalszą drogę... Agnieszka Marciniak