W praktyce studia III stopnia często okazują się straconym czasem. Poznańskie uczelnie w żaden sposób nie gwarantują ich absolwentom zatrudnienia, a to nie jedyna przykra niespodzianka dla doktorantów. - Zaczęłam się zastanawiać nad sensem studiów doktoranckich, kiedy usłyszałam od teścia, że jestem ciężarem dla męża - żali się doktorantka na jednym z forów internetowych - Robię doktorat z biotechnologii, przy dziesięciu godzinach dziennie w laboratorium nie mogę podjąć pracy zarobkowej. - Finanse są jednym z największych problemów doktoranta - mówi Emanuel Kulczycki, doktorant Wydziału Filozofii UAM, działający w Samorządzie Doktoranckim. Doktorant, któremu nie zostanie przyznane stypendium, staje przed wyborem: zająć się pisaniem doktoratu i liczyć na rodziców czy podjąć pracę zarobkową na niepełny etat i jednocześnie wypełniać swoje obowiązki wobec uczelni. Zdaniem administracji uczelni taki problem nie istnieje. - Stypendia pobiera 95 proc. doktorantów - mówi Katarzyna Boińska z Samodzielnej Sekcji ds. Studiów Doktoranckich Uniwerystetu im. Adama Mickiewicza. - Przyznawanie stypendiów doktoranckich jest u nas dobrą tradycją - potwierdza profesor Marek Ratajczak z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. - Otrzymują je praktycznie wszyscy doktoranci studiów stacjonarnych. Wysokość stypendium to nieco ponad tysiąc złotych. Poza tym doktoranci mogą liczyć na "inne świadczenia", czyli stypendia naukowe i socjalne. Jak twierdzi Kulczycki, w ubiegłym roku na UAM sporo środków na stypendia socjalne pozostało niewykorzystanych, gdyż nie można ich łączyć ze stypendium doktoranckim. Jeszcze większym zaskoczeniem jest niejasny status doktoranta na uczelni. - Przy traktowaniu doktoranta jako studenta rodzi się wiele absurdów - relacjonuje Kulczycki. - Doktorant po studiach i obronie ma 28-30 lat i najczęściej ani jednej składki emerytalnej na koncie. Wiąże się z tym kolejny problem - doktorant tak naprawdę nie wykazuje żadnego dochodu, więc nie może wziąć kredytu ani dokonać zakupu na raty. Z drugiej strony uczelnia traktuje doktoranta jako pracownika, gdy tak jest wygodniej dla administracji. Przykładowo pod koniec roku akademickiego niektórzy doktoranci muszą składać sprawozdania ze swojej pracy dydaktyczno-naukowej i opinię promotora trzykrotnie - bo jest to ich obowiązkiem, przy składaniu podania o stypendium doktoranckie (które jest przyznawane na rok) i przy podaniu o stypendium naukowe. Studia doktoranckie są teoretycznie najlepszym miejscem na rozwój pasji naukowej. W praktyce uczelnia tego nie ułatwia. Doktoranci często prowadzą zajęcia, których nikt inny prowadzić nie chciał. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby tematyka zajęć pokrywała się z zainteresowaniami prowadzącego. Wówczas zyskaliby studenci i sam wykładowca. To nie wszystkie absurdy doktoranckiego życia. Po skończonych studiach może bowiem okazać się, że doktor nie znajdzie zatrudnienia, bo jest lepiej wykształcony od potencjalnego przełożonego. Rodzi się pytanie - czy warto zdobywać stopień naukowy kosztem braku stabilizacji, bez gwarancji, że będzie on w jakikolwiek sposób przydatny? Katarzyna Grzegorek/red Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl