Wągrowczanka trafiła do szpitala dla nerwowo chorych, po tym jak upojona alkoholem odkręciła wszystkie kurki kuchenki gazowej. Po jakimś czasie zawiadomiła policję. - Źle się czuję i mieszkam sama. Chyba umieram - usłyszał w słuchawce w niedzielne przedpołudnie dyżurny w komendzie policji. Gdyby nie szybka interwencja, czteropiętrowy budynek w centrum Wągrowca mógłby wylecieć w powietrze! Na podwójnym gazie Dyżurny zdążył wypytać dzwoniącą kobietę o adres i natychmiast wysłał na miejsce patrol policji. Jednocześnie zaalarmowano lekarzy i strażaków. Mundurowi kilkanaście minut pukali i wołali kobietę, której sylwetkę widzieli przez małą szybkę w drzwiach. Gdy strażacy wywarzyli drzwi, wszystkich uderzyła silna woń gazu ziemnego... Okazało się, że półprzytomna kobieta leżała na łóżku w pokoju, a w kuchni od jakiegoś czasu odkręcone były wszystkie zawory kuchenki gazowej. - Całe mieszkanie było już wypełnione gazem, dlatego natychmiast przewietrzyliśmy wszystkie pomieszczenia. Kobieta była podtruta i dodatkowo było czuć od niej woń alkoholu - informuje Andrzej Dolata, oficer prasowy wągrowieckiej policji. Lekarz zadecydował o przewiezieniu jej do szpitala dla nerwowo chorych. W transporcie asystował policjant, mimo że kobieta zachowywała się spokojnie. - To standardowa procedura w przypadkach, gdy ktoś jest podejrzany o chorobę psychiczną. Dla bezpieczeństwa załogi karetki i samego pacjenta - tłumaczy funkcjonariusz. Mieszkańcy żyją w strachu Kłopoty z Anielą N. zaczęły się kilkanaście lat temu. W mieszkaniu na ostatnim piętrze coraz częściej odbywały się głośne spotkania, nie raz suto zakrapiane alkoholem. - Ile to razy z parapetu czy okna na ulicę leciały butelki. A jakby dziecko jakieś przechodziło? - pyta retorycznie sąsiadka kobiety. Jak dowiedzieliśmy się w Spółdzielni Mieszkaniowej, Aniela N. zalegała z opłatami i była na liście osób oczekujących na przeniesienie do lokalu socjalnego. O zakłócaniu porządku w mieszkaniu przy ul. Średniej prezes Tadeusz Marach nie słyszał. - Pójdziemy do prezesa, listę z podpisami zrobimy, bo nam mieszkania puści z dymem - zapowiadają mieszkańcy spółdzielczego bloku. Zarządca przyznaje, że podobnych spraw toczy się w sądzie sporo. - W przypadku zakłócania spokoju mieszkańcy powinni wezwać policję, a ta w cięższych przypadkach kieruje sprawę do Sądu Grodzkiego. Gdy dodatkowo ktoś zalega z opłatami, czy czynszem to sprawę do sądu kieruje spółdzielnia - przyznaje T. Marach. Uspokaja jednocześnie, że w takich przypadkach jak sprawa Anieli N. spółdzielnia ma prawo odciąć dopływ gazu do mieszkania. - Chodzi o bezpieczeństwo wielu ludzi - dodaje prezes spółdzielni i zapowiada założenie alarmu antygazowego w mieszkaniu. Barbara Wicher