- Teraz to już człowiek trochę ochłonął, opatrzył się z tym wszystkim - leśniczy Ryszard Węcłaś z leśnictwa Dębno oparł się o swego zielonego UAZ-a i westchnął głęboko. - Ale wtedy byłem załamany. Czarny czwartek "Wtedy", czyli w piątek. Dzień wcześniej, w czwartek 23 lipca leśniczy Węcłaś został właściwie odcięty od świata w swojej leśniczówce położonej w środku lasu. - Po południu pojechałem z autem do naprawy do znajomego mechanika w Załęczu - wspomina. - Kawę zrobić chciał, ale chmurzyło się bardzo, więc odmówiłem. Miałem szczęście, bo gdybym dał się namówić, to by mnie dopadło na drodze w lesie. I kto wie, jak by się to dla mnie skończyło. Dmuchnęło, gdy tylko drzwi za sobą w domu zamknąłem. Drzewa jedno po drugim na drogę się położyły i już przejazdu nie było. Na obchód pojechałem w piątek od rana. Powiem szczerze, nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem. Przeżyłem szok. Uprawiany przez dziesiątki lat las leżał na ziemi. Leśnictwo Dębno razem z pięcioma innymi: Kawcze, Karzec, Halin, Krasnolipka i Sowiny należy do obrębu Rawicz. Ten z kolei jest częścią Nadleśnictwa Piaski. Szefem jest tam nadleśniczy Andrzej Wawrzyniak: - Ta nawałnica trwała osiem minut, a zniweczyła wiele lat pracy leśników - mówi. Minęło już kilka tygodni, a nadleśniczy nadal przeżywa kataklizm: - Sprawdzałem potem w dokumentach: podobny kataklizm wydarzył się na terenie naszego nadleśnictwa 26 czerwca 1965 roku, ale wówczas dotknął bardziej rejon Gostynia. Tym razem oberwał obręb Rawicz. Chyba po raz pierwszy w historii. Przygnębiające wrażenie. Kilku moich leśniczych załamało się psychicznie, musieli iść na urlop, odzyskać spokój. Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy. Dęby na ziemi Oddział nr 29 to stary dębowy las przy drodze nr 5. Zna go chyba każdy, kto tamtędy choć raz przejeżdżał. Trudno nie zauważyć i nie zapamiętać dorodnych dębów. Szczególnie jeden, rosnący trochę na uboczu olbrzymi, co najmniej 200-letni dąb. Zupełnie jakby żywcem wyjęty z filmu Andrzeja Maleszki "Magiczne drzewo". - Robiliśmy tu tak zwaną rębnię częściową - wyjaśnia Jarosław Zawierucha, inżynier nadzoru obrębu Rawicz Nadleśnictwa Piaski. - Przerzedziliśmy te dęby, między nimi posadziliśmy młode drzewa, a dodatkowe wyrosły jeszcze z żołędzi, które spadły z koron. Młode dęby rosną, a stare sukcesywnie poddaje się wyrębowi. Ale teraz nie ma co wycinać, bo wiatr powalił tam kilkadziesiąt drzew, wiele połamał, a 200-letni dąb okaleczył. Straszy teraz połamanymi konarami, a na pniu wyraźnie widać ślad po uderzeniu pioruna. - Co się czuje, gdy się coś takiego widzi? - inżynier Zawierucha podskakuje na fotelu kołyszącego się na leśnych wybojach wysłużonego Isuzu i kręci głową: - Bezradność. I bezsilność. Jedziemy skrajem lasu. Po lewej pola, po prawej ściana drzew. Popękana, poszarpana, podziurawiona ściana drzew. W tym miejscu las przyjął uderzenie huraganu. Wiatr wiejący z prędkością stu kilometrów na godzinę uderzył w las i wszedł w niego na głębokość kilkudziesięciu metrów. Drzewa leżą w stosach: wyrwane z korzeniami, przewrócone na ziemię albo złamane jak zapałki. Tylko te w młodniku tkwią korzeniami w ziemi, tyle że mocno pochylone wiatrem: - Trzeba będzie je ściąć, bo gdy przyjdzie śnieg pochylą się jeszcze bardziej i już się nie wyprostują, nie ma szans - tłumaczy J. Zawierucha. Na papier albo palety W całym obrębie Rawicza jest 6250 hektarów lasów. Ile zostało zniszczonych lipcowym huraganem nie wiadomo, bo policzyć tego nie sposób. Największa połać z powalonymi drzewami znajduje się na terenie leśnictwa Karzec i liczy około 7 hektarów. Leży tam 1500 metrów sześciennych drewna. Prócz tego w lasach jest kilkadziesiąt miejsc zniszczonych przez żywioł. To podłużne gniazda z poprzewracanymi drzewami. Z lotu ptaka muszą one wyglądać jak głębokie, podłużne rany, zorane pazurami jakiegoś potężnego drapieżnika. - Szacujemy, że po lipcowym huraganie w naszych lasach leżało około 50 tys. metrów sześciennych drzewa - wylicza nadleśniczy Wawrzyniak. Roczny wyrąb wynosił w obrębie Rawicz 25 tys. kubików. Powiedzieć jednak, że żywioł "wyrobił" dwuletnią normę, byłoby ogromnym uproszczeniem. - Dęby ścina się gdy mają 120-140 lat, sosna najlepsza jest stuletnia - mówi inżynier Zawierucha. - A tutaj wiatr kładł drzewa jak leci. Stare i młode. Większość drewna, które odzyskamy, będzie się nadawać jedynie na papier albo palety. Najbardziej wartościowej dłużycy nie będzie zbyt dużo. Dla nadleśnictwa oznacza to straty, kłopoty z ulokowaniem na rynku dużych ilości surowca, a wcześniej konieczność uprzątnięcia go w jak najkrótszym czasie. Kombajn w lesie Na rozjeżdżonej polnej drodze ruch prawie jak na autostradzie. Na okrągło krążą ogromne ciężarówki przystosowane do przewozu drzewa. Leśne dukty nie są jednak przystosowane do takiego ruchu i już trzeba było wysypać tam tony gruzu, by je umocnić. Tym bardziej, że roboty nie wolno przerwać. - Trzeba się spieszyć, bo leżące drewno się deprecjonuje i traci na wartości - dodaje inżynier. - Trzeba je jak najszybciej sprzątnąć. Dlatego nadleśnictwo w trybie awaryjnym ściągnęło do lasu dodatkowych ludzi i sprzęt. To fascynujący widok. Ogromny metalowy żuk na czterech wielkich oponach zbliża się do pochylonego wiatrem drzewa. Głowica na długim wysięgniku chwyta pień metalowymi pazurami, a niewidzialna dla obserwatora piła ucina drzewo. Pazury jeszcze go nie puszczają. Głowica przesuwa się teraz po pniu, żelazne noże korują go z dziecinną łatwością. Jeszcze tylko piła tnie na odpowiednio długie kawałki i już żuk zabiera się za następne drzewo. Żuk to harwester, drzewny kombajn, który zastępuje 10 drwali. To maszyny wymyślone przez Skandynawów specjalnie do ścinania drzew. - Ale tylko iglastych - zaznacza inżynier Zawierucha. - Do liściastych się nie nadają, bo liściaste mają za grube gałęzie i rzadko kiedy proste pnie jak iglaki. Na szczęście w rawickich lasach przeważają sosny i dzięki trzem harwesterom robota posuwa się szybko. Półtora miesiąca po huraganie sprzątnięto już jedną trzecią drewna. - Tak, widziałem już takie zniszczenia - mówi Artur Woźniak, operator harwestera. W rawickie lasy przyjechał aż z Obrzycka. - Trzeci rok z rzędu pracujemy przy usuwaniu skutków wichur. W ubiegłym roku byliśmy na przykład w Herbach. Co ciekawe, co roku zdarzają się one o tej samej porze. Jak tak patrzę na te zwalone drzewa, to myślę, że ktoś, kto by się znalazł w lesie podczas takiej wichury, nie miałby chyba szans na przeżycie. Na szczęście nikt w lasach wskutek huraganu nie ucierpiał. Leśnicy znaleźli tylko jedną łanię, którą przygniotło drzewo. Arkadiusz Jakubowski