Mieszka w obskurnej - skleconej z cegieł i desek - ruderze na przeciw działek na obrzeżach Krotoszyna. Jest lutowe przedpołudnie, gdy pukam, kilka psów dobiega do płotu. - Dzień dobry - mówię - nie wpuścił mnie pan wcześniej. - Nie mam czasu, muszę jechać tam, miałem być w "opiece" i po drewno muszę jechać. Jak będę miał czas, to pogadamy - odpowiada. Nie daję za wygraną. - Jak ostatnio tu byłam, mówił pan, że te trzy suczki mają młode, gdzie one są? - Nie mam już młodych, ta będzie mieć. Mam zamówienie już, jednego zostawię, a resztę wydam. Te mi wystarczą - urywa. Jest bardzo zimno,13 stopni mrozu. - Martwię się, żeby pan czasami tu nie zamarzł. - Ale gdzie tam, mam dwa piece i na okrągło się pali - odpowiada. Rzeczywiście z komina unosi się dym, a obok widzę drewno. Z rodziną tylko na zdjęciu - Czy jest prąd? - pytam. - Nie mam. - A te anteny na dachu? - Mam telewizor - odpowiada - chodzi na akumulator, a telefon, gdzie jadę to sobie podładuję. Nasza rozmowa jednak się rozwija. - Ciężko tak żyć? - Żyć nie umierać, nie jest tak źle, pani, ale co rok to gorszy - odpowiada gorzko. Gdy pytam o rodzinę, zaczyna się śmiać: - Z rodziną tylko na zdjęciu. Tu mam spokój, miałem tu być na chwilę, a dwunasty rok już leci, jak tu jestem, zleciało. Mieszkałem kiedyś na Placu Szkolnym - wspomina. Kilka lat temu Zygmunt zjawił się w naszej redakcji, skarżąc się, że chcą go wyrzucić z mieszkania. Odnalazłam teraz ten dom, drzwi otworzył emerytowany policjant. Zdążył tylko powiedzieć: - Tak, mieszkał tutaj, to dobry człowiek. Po chwili pojawiła się jego żona i rozmowa urwała się. Wypchnięty z samochodu Działka należy do jego brata. Wygląda jak składnica surowców wtórnych. W kwietniu Zygmunt skończy 66 lat. Z opieki otrzymuje 444 zł i - jak mówi - obiady na cały rok, bo należą mu się z racji wieku. - Ale jakby mi dali te pieniądze, to miałbym śniadanie, obiad i kolację. Pytam, czego potrzebuje. - A co macie, ja wszystko biorę, co komu nie pasuje, to przerobię - śmieje się. Chcę zobaczyć, jak wygląda jego mieszkanie od środka. - Nie, nie, nie, ja już jadę. Jakby mnie nie było, to przerzucić przez płot - rzuca. - Pić zaczął dawno - mówi jego dawny sąsiad z ul. Sienkiewicza. - Pamiętam, jak kiedyś w latach 70. na rynku wypchnięto go pijanego z samochodu na bruk. Zupełnie się stoczył Prezes działek pamięta, że pracował u nieżyjącego już dekarza Orzechowskiego. - Dlaczego tu jest? Może źle się czuł u rodziny, bo jest bałaganiarzem, pewnie dochodziło do kłótni. Pomaga na działkach, dostanie trochę grosza. Jest bardzo spokojny. Mówi: "Dawaj, to spalę, będzie ciepło". Jak się okazuje, Zygmunt jest zameldowany na ul. Kobylińskiej, ale w lokalu tym zamieszkuje córka jego brata z rodziną. Działka natomiast jest własnością jej ojca. - Tutaj bywa rzadko, bo nadużywa alkoholu. Nie utrzymujemy z nim kontaktu, to stary kawaler, który zupełnie się stoczył - powiedziała komuś jego szwagierka. Działka ma 2500 m kwadratowych. - Chcielibyśmy tam coś zrobić, ale on jej nie opuści, a policji nasyłać nie będziemy. Wybrał alkohol, a nie rodzinę - dodała. Bożena Maćkowiak