Tylko cotygodniowe wizyty we wrocławskiej klinice onkologii przypominają o cierpieniu, jakie przeszła... Niespodziewana wiadomość Noemi, zachorowała na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Mała górowianka miała za sobą trzeci cykl chemii. Choroba nie rozwijała się. Prognozy były optymistyczne. Został tylko jeszcze jeden cykl i miała wrócić do domu. Niespodziewanie okazało się, że lekarze znaleźli dla niej dawcę szpiku. Zasugerowali przeszczep. - Przeraziłam się. Od początku wiedziałam, że przeszczep jest konieczny, ale liczyłam, że Noemi będzie wówczas starsza, bo wiąże się on z dużym ryzykiem. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę jak trudno jest znaleźć odpowiedniego dawcę. Przebadaliśmy się, nikt z rodziny nie mógł podarować jej szpiku, nie mamy zgodności antygenów HLA - wyznaje Anna, mama Noemi, która przez cały czas jest przy córce. Mimo lęku i obaw rodzice Noemi zgodzili się na przeszczep, bo mają świadomość, że zdrowy szpik jest dla ich córki jedyną szansą na wyleczenie. - Lekarze powiedzieli nam kiedyś, że jej choroba jest tak samo groźna jak leczenie - dodaje Danuta Kozaczyńska, babcia dziewczynki. Ten przeszczep to cud Przygotowania do przeszczepu trwały tydzień. Noemi dostała wówczas megadawkę chemii, która miała całkowicie zniszczyć jej szpik. Po niej człowiek staje się bezbronny, śmiertelnym niebezpieczeństwem jest każda infekcja, nawet katar czy opryszczka. Dlatego po przeszczepie - szpik dostaje się przez kroplówkę - konieczne są sterylne warunki. - Mogłam być z nią na sali, ale w specjalnym kombinezonie, z maską i czepkiem. Każda rzecz wniesiona do środka musiała być wcześniej wysterylizowana, nawet jedzenie. Wszystko po to, aby zminimalizować ryzyko - tłumaczy mama Noemi. Tak powinno być przez co najmniej dwa tygodnie, zwykle w tym czasie przyjmuje się nowy szpik. Górną granicą są trzy tygodnie. U Noemi pobyt na sterylnej sali zakończył się już po 5 dniach. Dostała wstrząsu septycznego. Gwałtownie spadała jej hemoglobina. Lekarze zdecydowali o transfuzji krwi. Mała z niewydolnością krążeniową trafiła na oddział intensywnej opieki. - Myślałam, że to już koniec. Kilka dni wcześniej w podobnych okolicznościach zmarło troje dzieci - przyznaje mama małej górowianki. Noemi przez trzy tygodnie była na OIOM-ie. Lekarze utrzymywali ją w stanie śpiączki farmakologicznej, a rodziców przygotowywali na najgorsze. Tym bardziej, że jej stan początkowo nie poprawiał się. - Podejrzewaliśmy, że szpik się nie przyjął. Nagle w 22 dobie po przeszczepie okazało się, że u Noemi pojawił się pierwsze płytki zdrowego szpiku. Lekarze przyznali, że należy rozpatrywać to w kategorii cudu - mówi Adam Cisło, tata Noemi. Agata za ścianą Oddział onkologiczny różni się od innych. Nie sposób tu zapomnieć o śmierci. Dlatego pacjenci i ich rodzice stają się sobie szczególnie bliscy i traktują się niemal jak członków rodziny. Nie ma znaczenia, kim kto jest poza murami szpitala. - Gdy wróciłyśmy z Noemi z oddziału intensywnej terapii na onkologię okazało się, że jest tam już znana siatkarka Agata Mróz, która czekała wówczas na przeszczep. Byłyśmy w sąsiednich salach. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Ciepła i mądra dziewczyna. Rozmawiałyśmy przede wszystkim o naszych córeczkach. Agata strasznie tęskniła za swoją Lilianną. Mała nie mogła wejść na oddział, ale jej mąż codziennie przyjeżdżał z córką pod okno, aby choć w ten sposób mogła ją zobaczyć. O tym, że Agata Mróz zmarła dowiedziałam się już z telewizji. Bardzo to przeżyłam - wyznaje Anna. Przyjęcie urodzinowe 14 sierpnia Noemi skończy roczek. Jest zdecydowanie mniejsza i drobniejsza niż większość dzieci w jej wieku. Wyniszczające leczenie sprawiło, że ma pewne zaległości. Nie potrafi jeszcze sama chodzić ani siedzieć. Jednak lekarze zapewniają, że rozwija się prawidłowo. Dogonienie rówieśników to tylko kwestia czasu. - Nie spodziewałam się, że los tak okrutnie nas dotknie, że czas zamiast na zabawie z wnuczką będę musiała spędzać w szpitalu. Nigdy jednak nie straciłam nadziei, bez niej bym tego nie przetrwała - wyznaje Danuta Kozaczyńska. - Te jej urodzinki są dla nas ogromnym szczęściem. - O dawcy wiemy niewiele. To 44 - letni mężczyzna. Niemiec, który pracuje w Norwegii. Ma 180 cm wzrostu i 102 kg wagi. Bardzo chcielibyśmy go poznać. Dzięki niemu nasza maleńka córka ma szansę na życie i zdrowie, choć groźba nawrotu choroby będzie nam towarzyszyć już do końca - mówi Adam Cisło. mach Apelujemy o pomoc Tym, którzy chcieliby pomóc w rehabilitacji małej Noemi podajemy jej konto imienne w fundacji "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową", ul. Świdnicka 53, 50-030 Wrocław. Nr konta fundacji to: 21 1020 5242 0000 2802 0127 9512 z dopiskiem "dla Noemi Cisło (524)".