O sprawie poinformował telefonicznie anonimowy pracownik zatrudniającej prawie 3 tysiące osób firmy Mahle, który nie krył zdenerwowania. - Nie powinno się robić takich rzeczy. W firmie jest, jak jest, ale nie powinno się wewnętrznych problemów pokazywać, i to jeszcze w taki sposób. Proszę o interwencję w tej sprawie. Mam nadzieję, że tego nie widziała załoga zakładu, bo chłopak może pracę stracić. Zróbcie coś z tym - powiedział. Faktycznie, na profilu pana Tomasza (imię i nazwisko do informacji redakcji) widniało duże zdjęcie frontu zakładu Mahle, a w tle umieszczono napis z bramy obozu zagłady Auschwitz. Na dokładkę pan Tomasz ma w profilu dodanego pracodawcę, którym jest właśnie firma Mahle. Zdjęcie każdy mógł zobaczyć, a nawet udostępnić innym. Do 20 stycznia zdążyło się wypowiedzieć na jego temat sporo osób, a funkcję "Lubię to" kliknęło aż 38 internautów. Komentarze dotyczyły przede wszystkim samego zakładu i pracy, która jest tam wykonywana. Pojawiły się też słowa dotyczące aktualnych problemów pracowników, m.in. zarobków czy faktu podpisywania tzw. umów śmieciowych. Jeden z komentujących napisał: "Faktem jest, że nieciekawie się robi w zakładzie (karnym). Ale co zamierzacie z tym zrobić? Czy ktoś poważnie pomyślał, żeby zrobić coś, aby się uwolnić od tej firmy?". Po stwierdzeniu jednego z komentatorów, że już wiele osób "uwolniło się" od firmy, inny internauta stwierdził: "Na szczęście. Wodą i prądem ich, i do pieca". To miał być żart... Stronę pana Tomasza zapisaliśmy na komputerze, podobnie jak kontrowersyjne zdjęcie i komentarze. Postanowiliśmy skontaktować się z nim, żeby wyjaśnił motywy takiego działania. Poprzez portal społecznościowy zadaliśmy mu pytanie, co chciał osiągnąć poprzez dodanie do zdjęcia firmy Mahle napisu z Oświęcimia. Podkreśliliśmy, że sprawa trafiła do nas poprzez osobę, którą zdjęcie zbulwersowało, podobnie jak redakcję. Pan Tomasz podczas rozmowy powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że zdjęcie należy jak najszybciej usunąć, chociaż na początku twierdził inaczej. Kiedy wytłumaczyliśmy, że fotografia jest dostępna każdemu użytkownikowi portalu, uświadomił sobie powagę sytuacji. - Osobiście nie spotkałem się ze słowami oburzenia. I też nie chciałem komukolwiek zaszkodzić, a tym bardziej sobie. Ani nikogo obrażać. Była to faktycznie nieprzemyślana publikacja, tym bardziej w statusie publicznym. Nie chciałbym stracić pracy, może niewiele to teraz da, ale jednak usunę ten post - napisał nam. Następnego dnia zdjęcia już nie było. Konsekwencje prawne - Nie wiem, co zrobię w tej sprawie. Jeśli wasza interwencja nie pomoże, to zgłoszę ją policji - stwierdził anonimowy rozmówca, który poinformował nas o opisywanym zdarzeniu. Kiedy zapytaliśmy, dlaczego sam nie zwrócił uwagi panu Tomaszowi, odparł, że aż tak dobrze go nie zna, a nie chce być postrzegany w zakładzie jako kapuś. Najgłośniejsze podobnego typu przypadki miały miejsce w ubiegłym roku. Po odnalezieniu skradzionego napisu z Oświęcimia w jednej z audycji radiowych Kuby Wojewódzkiego prowadzący wypowiedział słowa: "Proponuję teraz wszystkim zabawę w oświęcimskie scrable, za co rozgłośnia zapłaciła odszkodowanie". W innym przypadku, podczas towarzyskiego meczu z Izraelem, konsekwencje wyciągnięto wobec kibiców, którzy wywiesili transparent "Jihad Legia". Jak się okazało, opisany w artykule użytkownik nie miał pojęcia, że zdjęcie może przysporzyć mu kłopotów. - Polskie prawo karne kwalifikuje opisane zachowanie jako występek. Zgodnie z art 256. § 1. kodeksu karnego, kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, popełnia przestępstwo zagrożone karą grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2 - powiedział radca prawny, Krzysztof Raczyński. Marcin Szyndrowski