Figi w majtkach 19 grudnia ub.r. z polecenia dyżurnego komendy powiatowej policji dwaj mundurowi udali się do Kauflandu. Wedle zgłoszenia miało tam dojść do kradzieży. Sprawcę ujął pracownik ochrony. - Przy stoisku z bielizną zauważyłem mężczyznę, który wkładał sobie w majtki figi damskie. Po przejściu przez kasę wyciągnął z kieszeni piwo, za które zapłacił. Poprosiłem go na zaplecze - zeznał ochroniarz. 57-letni mężczyzna, prócz bielizny, ukradł jeszcze jogurt, paprykę, pomidora i pomarańczę. Miał je w siatce. Nie nadawały się już do sprzedaży. Wartość łupu wyniosła dokładnie 10 zł i 68 gr. Podczas zatrzymania złodziejaszek stawiał opór. Był niezwykle agresywny, używał słów wulgarnych i próbował wszcząć bójkę. Nie miał respektu dla stróżów prawa. "Pedały, kutasy, geje, peerelowskie świnie" - to tylko niektóre z całej gamy epitetów, jakie kierował pod ich adresem. Wobec próby ucieczki został obezwładniony i skuty kajdankami. W trakcie wyprowadzania ze sklepu krzyczał na cały głos: "Zabiją mnie te k..., spermojady, psy?", a podczas transportu głową chciał wybić szybę w radiowozie. Jak się później okazało, miał prawie promil alkoholu w wydychanym powietrzu. Wrześnianin nie pierwszy raz wszedł w konflikt z prawem. Rok temu, także w Kauflandzie, ukradł piwo, które spożył na miejscu, a puszkę wyrzucił do ubikacji. Jeszcze wcześniej przywłaszczył sobie rower górski, czterokrotnie dokonał kradzieży z włamaniem do sklepów spożywczo-przemysłowych i barów, a także zdemolował drzwi toalety w siedzibie straży miejskiej. Oskarżony nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Utrzymywał, że "tylko" wyzwał policjantów od ścierwojadów. - Oni wyzwali mnie pierwsi od debila, wiejskiego chama, zboczeńca i pedofila. Później mnie bili - wyjawił podczas przesłuchania. Nie pamiętał, ile razy wcześniej był karany i za co. Przyznał tylko, że jest chory psychicznie i leczy się w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie, co zresztą udokumentował. Sąd nie miał wątpliwości co do winy 57-latka i uznał go winnym zarzucanych mu czynów. Skazał go na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok w tej sprawie zapadł niedawno, bo 30 maja. Poszukiwany listem gończym 30 grudnia ub.r. policjanci interweniowali w mieszkaniu przy ul. Warszawskiej. Kobieta, która je wynajmowała, była wyzywana i przypalana papierosem przez konkubenta. Mundurowi poprosili go o dowód osobisty. 44-latek odwrócił się, po czym uderzył jednego z nich w klatkę piersiową, a następnie popchnął. Drugi zastosował wobec agresora chwyty obezwładniające i skuł kajdankami. Zatrzymany zapewniał, że nie pił napojów wyskokowych. Tymczasem alkotest wykazał półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Co więcej, mężczyzna figurował w policyjnym rejestrze jako poszukiwany listem gończym. Nie bez problemów został doprowadzony do komendy. - Był wulgarny. Stwierdził, że nie będzie z nami rozmawiał, że jesteśmy pionkami, że nas pozwalnia - zeznali stróże prawa. Wrześnianin był wielokrotnie karany. Wobec byłej żony kierował groźby karalne, nie płacił alimentów na rzecz dwójki nieletnich dzieci, a także nielegalnie, bo z pominięciem urządzenia pomiarowego, pobierał gaz. Nie stawił się też do odbycia kary. Z obecną partnerką jest od roku. - Około 13.00 do mojego mieszkania przyszło dwóch policjantów - relacjonował feralne zajście. - Wcześniej wypiłem dwa piwa. Pokłóciłem się z konkubiną. Użyłem słów: "Jesteś chora?". Popchnąłem ją i upadła. Mężczyzna przyznał się do naruszenia nietykalności cielesnej tylko jednego policjanta, drugiego już nie. - Podniesionym głosem zażądał dowodu osobistego. Powiedziałem, żeby nie krzyczał, bo nie jestem bandytą. Popchnął mnie palcem prawej dłoni. Złapałem go i pociągnąłem. Upadliśmy. Drugi policjant założył mi kajdanki i uderzył ręką - utrzymywał. Sąd nie dał wiary jego zeznaniom. 44-latek został skazany na dziesięć miesięcy pozbawienia wolności. Pięścią w twarz 21 stycznia służbę patrolową w gminie Kołaczkowo pełnił tylko jeden policjant. Około 17.00 został poinformowany, że w kierunku Zielińca nieoświetlonym rowerem porusza się pijany mężczyzna. Zauważył go w Żydowie. Stróż prawa włączył latarkę i światła błyskowe radiowozu. Cyklista zignorował te sygnały, skręcił w polną dróżkę i zaczął uciekać. Mundurowy udał się za nim w pościg. Dorwał go po 50 metrach jednak ten, już przy radiowozie, uderzył go pięścią w twarz, po czym sam stracił równowagę i upadł na otwarte drzwi samochodu. Z ucha płynęła mu krew. Gdy policjant się nad nim pochylił, po raz kolejny został uderzony - tym razem z nogi w klatkę piersiową. Podczas przesłuchania okazało się, że 58-letni mężczyzna mieszka w Żydowie. Miał 1,8 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Został przewieziony na komendę, a następnie do szpitala, gdzie lekarze zszyli mu ucho. Przyznał się do kierowania rowerem w stanie nietrzeźwości, ale do naruszenia nietykalności cielesnej policjanta już nie. - W zdecydowany sposób będziemy reagować na naruszanie naszych dóbr. Jako urzędnicy państwowi jesteśmy pod szczególną ochroną - mówi Jarosław Gruszczyński, szef KPP we Wrześni. - Jechałem ze sklepu do domu. Nie widziałem, żeby policjant dawał mi jakiś sygnał do zatrzymania się. Uciekałem, bo się przestraszyłem - oświadczył. - Nie uderzyłem policjanta w twarz, ani nie kopnąłem w klatkę piersiową. Nie wiem, kiedy zraniłem ucho - dodał. Rowerzysta nie miał prawa jazdy. Stracił je także przez jazdę po kilku głębszych. Sąd skazał go na 16 miesięcy ograniczenia wolności i zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych przez trzy lata. Policjantowi, któremu złamał nos, dodatkowo, musi zapłacić 500 zł. Pamiętne zdjęcie Na początku roku Jarosław Gruszczyński, komendant powiatowy policji, obraził się na Waldemara Śliwczyńskiego, redaktora naczelnego "WW", za to, iż ten w wydanym przez siebie kalendarzu opublikował zdjęcie z hasłem: "Września ma tradycje - j... policję". - Gros policjantów było zniesmaczonych tym, że fotografia została opublikowana na pierwszej stronie. Powielanie jej mogłoby zostać odebrane jako norma we Wrześni, a tak nie jest - wyjaśnia. Ze statystyk wynika, że w 2007 r. siedmiokrotnie doszło do naruszenia nietykalności policjantów lub ich znieważenia. W zestawieniu z ogólną liczbą służb (6 tys.) i interwencji (2 tys.) to niewiele. - To jest margines przypadków, z którym zawsze musimy się liczyć. Inna rzecz, że napastnicy działają zazwyczaj w stanie upojenia alkoholowego - zauważa nie bez racji. W tym roku doszło tylko do jednego pobicia i jednego znieważenia mundurowego. Znaczy - Września nie ma tradycji. Autor: Tomasz Szternel