W tej kamienicy przy Nowym Rynku w Lesznie życie toczyło się swoim spokojnym rytmem. Na podwórku bawiły się dzieci, w mieszkaniach dorośli. Ludzie szli do pracy, wychodzili na zakupy, wracali do domów, mijali się na klatce schodowej mówiąc sobie "Dzień dobry!". Trochę plotkowano, trochę żartowano, a czasami gniewano. Jak to w wielorodzinnych kamienicach, gdzie przenikają się, siłą rzeczy, sąsiedzkie mikroświaty. Ale, generalnie, ludzie się lubili i trudno było usłyszeć złe słowo o sąsiadach. Z jednym wyjątkiem. Lokator z poddasza Mirosław R. ma 53 lata i mieszka na poddaszu z mamą. Najwyraźniej za ludźmi nie przepada (z wzajemnością), ale to przecież samo w sobie niczym nagannym nie jest. Kłopot w tym, że owej niechęci do drugich pan Mirosław wcale nie krępował się okazywać. Co z kolei na dłuższą metę, bywało, delikatnie mówiąc, uciążliwe. Tak się składa, że gdy spytać sąsiadów, co myślą o panu Mirku, każdy użyje tego samego słowa: "nieobliczalny". W sąsiedzkiej koegzystencji kamienicy przy Nowym Rynku w Lesznie bywały lepsze i gorsze chwile. Lepsze wtedy, gdy pan Mirek akurat pracował dorywczo gdzieś na mieście i go po prostu w kamienicy nie było. Też wtedy, gdy siedział w domu, ale był trzeźwy. Bo po trzeźwemu to jakby mniej chętnie okazywał światu i ludziom niechęć. Nie znaczy to wprawdzie, że akurat po trzeźwemu stawał się nagle przyjacielem całego świata. Nie, co to to nie. Po prostu nie mącił. Gorsze chwile bywały, gdy w żyłach pana Mirka krążyła już jakaś dawka alkoholu. Wtedy wstępował w niego zły duch, a zachowania faktycznie bywały nieobliczalne. Rozrywki pana Mirka Jedną z ulubionych rozrywek pana Mirka było wtedy wyrzucanie przez okno różnych przedmiotów. Najczęściej były to puste butelki po piwie albo słoiki. A że okno pana Mirka wychodzi akurat na podwórze, to szkło lądowało właśnie tam. Podwórze, które było ulubionym miejscem zabaw miejscowej dzieciarni, zamieniało się wówczas w pułapkę, szklaną pułapkę. - W końcu zabroniliśmy dzieciom tam się bawić, bo było to bardzo, ale to bardzo niebezpieczne - mówiła potem podczas przesłuchania jedna z mieszkanek. Zresztą nie tylko dzieci były tam w niebezpieczeństwie: - Wynosiłam śmieci do pojemnika i ledwo zdołałam się uchylić przed lecącym z góry słoikiem - zeznała inna lokatorka. Na tym się jednak wybryki pan Mirka nie kończyły - Sąsiad jest człowiekiem, który gdy sobie kogoś upatrzy, to potem mu żyć nie daje - wyjaśniał policjantom lokator. Uprzykrzyć życie można naprawdę na wiele sposobów: walić nocą do drzwi, wyzywać od najgorszych, krzyczeć, puszczać muzykę na cały regulator, doskakiwać z rękoma albo na przykład przeciąć nożem opony w dziecięcym wózku stojącym na korytarzu. Można też lać wodę z okna lub próbować podpalić drzwi do mieszkania, co zdarzyło się kilka lat temu. I choć ogień udało się szybko ugasić, a pana Mirosława nikt za rękę nie chwycił, to przekonanie w kamienicy było takie, że to jego sprawka. Można wreszcie grozić, że się kogoś zabije, pobije, podpali. Pan Mirek szalał więc na całego, stając się osobą agresywną i nie zważając na to, czy doskakuje do mężczyzny czy do kobiety. Doszło do tego, że panie bały się chodzić na strych, by wieszać tam pranie i suszyły je w mieszkaniach. Kropla w czarze goryczy W tej całej niezręcznej sytuacji, w bardzo niezręcznym położeniu znajdowała się mama pana Mirka. Najwyraźniej w sędziwej już przecież kobiecie walczyły ze sobą uczucia: strach przed synem, współczucie dla sąsiadów i matczyna miłość. Ale najczęściej zwyciężała ta ostatnia: - A bo sąsiadka najpierw prosi nas o pomoc, każe wzywać policję, a potem synka broni i wszystkiemu zaprzecza - denerwował się sąsiad z dołu. Można powiedzieć, że terror pana Mirka nad pozostałymi lokatorami trwał dobrych kilka lat. No niby próbowano z nim rozmawiać po dobroci, potem wzywano policję, ale ani skutku to nie odnosiło, ani nie było w tych działaniach determinacji, by sprawę przeciąć zdecydowanie. Aż w końcu coś w sąsiadach pękło. Co było kroplą, która przelała czarę goryczy, nie wiadomo. Do leszczyńskiej prokuratury wpłynęło pismo podpisane przez 10 lokatorów kamienicy z prośbą, by wreszcie organy ścigania zrobiły porządek z niesfornym sąsiadem. Bo przecież jak to może być, by porządni ludzie szykanowani byli przez jednego osobnika, który nie tylko niszczy ich prywatne mienie, ale jeszcze ich prywatne życie. Jak, no jak, panie prokuratorze, można w takim strachu żyć? Obrona przez atak Prokurator zlecił sprawę policji, ta wezwała Mirosława R. na przesłuchanie. W obliczu sąsiedzkich zarzutów i pretensji wił się jak wąż. Bronił się, ba, sam nawet oskarżał: - To prawda, mam zatargi z sąsiadami, ale to nie ja pierwszy zacząłem - zaklinał się. - Najpierw A. zakręcił mi złośliwie wodę w mieszkaniu i wyjechał na dwa tygodnie. Potem B. szopę we wspólnym ogrodzie postawił bez zezwolenia i wszystko pozastawiał. C. nocami zwozi śmieci na podwórze, a D. złom kradnie. Początkowo więc pan Mirek, któremu zarzucono grożenie sąsiadom, do winy się nie przyznawał. Nie wiadomo, czy przekonała go w końcu siła argumentów, czy może zrozumiał swój błąd. Ostatecznie bowiem przyznał się do wszystkiego i sam nawet poddał się karze. Przed sądem wyjaśnił: - Zdaje się, że byłem nietrzeźwy, jak mówiłem te rzeczy. Oni mogli odbierać to jako groźby, ale ja ich przecież nie chciałem spełnić. Na półtora roku więzienia skazał Sąd Rejonowy w Lesznie Mirosława R. za grożenie sąsiadom. Wykonanie kary zawiesił na 5 lat. Na wszelki wypadek oddał go pod dozór kuratora sądowego i zobowiązał do powstrzymywania się od spożywania alkoholu. Wyrok nie jest prawomocny. (aj) ***** Inicjały sąsiadów zmieniono