Ewa Ziołkiewicz nie wie, co znaczy widzieć, lekarstwo które miało jej pomóc, zabrało jej wzrok - miała wtedy roczek. Barbara Lenartowicz dzięki swojej ułomności (minus 20 dioptrii) uratowała człowieka: jako jedyna w domu słyszała, że ktoś wzywa pomocy. Wie, że pewnego dnia może nawet nie dostrzec plam światła, które dziś ją otaczają. Nie lękam się, gdy ciemno jest Ewa Ziółkiewicz z Wągrowca straciła wzrok, gdy miała roczek. Zachorowała na zapalenie opon mózgowych, jednak to nie choroba odebrała jej wzrok, ale zastrzyki, które miały jej pomóc. Jej każdy dzień jest podobny: pobudka o godz. 7.30, śniadanie, kilka prac domowych. - Teraz mama złamała rękę, zawsze razem chodziłyśmy na spacery. Tata gotuje obiady - mówi spokojnym, ciepłym głosem. Widzę rękoma Pani Ewa całe życie jest zależna od rodziców, których nigdy nie widziała. Jej oczyma są palce. Jako dziecko nauczyła się czytać alfabetem Braille'a, w wolnych chwilach słucha radia i telewizji. - Czytam obydwoma dłońmi, całymi wyrazami, kilka znaków to jeden wyraz. Ci co widzą podglądają oczyma i psują sobie wzrok, bo chcieliby czytać szybciej. Mam lepiej, bo nie mogę podglądać - tłumaczy cierpliwie. Tej cierpliwości niejeden z nas mógłby jej pozazdrościć. Gdy jedna z koleżanek rzuca, że bez okularów widzi tylko plamy światła, na chwile smutnieje i odpowiada cicho: - Ja bym chciała chociaż to widzieć. Niektórych znajomych poznaje po głosie, rodzinę przez dotyk, ale wielu ludzi nie zna. - Pan zamknie oczy i będzie wiedział, jak to jest, albo wyjdzie w nocy, jak jest zupełnie ciemno - cały czas "tasuje" palce. Niektóre rzeczy, o których czyta w książkach zna tylko z dotyku, wie jak szorstka jest sierść konia, potrafi wyobrazić sobie jego wielkość, sylwetkę. Wiem, że mogę pomóc Barbara Lenartowicz z Turzy zaczęła tracić wzrok gdy miała 7 lat, dziś nosi okulary, jej wada wzroku to minus 20 dioptrii, cierpi na światłowstręt. -Wiem, że grozi mi całkowita ślepota, ale jestem do tego przygotowana - mówi jakby nie stanowiło to dla niej większego problemu. Każdy w wągrowieckim kole Polskiego Związku Niewidomych był na turnusie przygotowawczym do życia. Podczas spotkań wymieniają się doświadczeniami, spostrzeżeniami i uwagami. - Nikt się nie załamuje, rozmawiamy, organizujemy wspólne wyjazdy, aby zapomnieć o codzienności - ta pogoda ducha zdaje się być zaraźliwa, każdy z kim rozmawiam zdaje się cieszyć z rozmowy. - Kolory można wyczuć przez pocieranie ręką. Jasne barwy są cieplejsze, choć samego koloru się nie odróżni - pociera energicznie dłonią obrus. Dzięki swojej wadzie wzroku uratowała człowieka. - Słyszałam jak na dworze ktoś wołał pomocy. Córka mówiła do mnie, że jestem przewrażliwiona. Nie dawało mi to spokoju i wyszłam na zewnątrz. Jakiś mężczyzna przyjechał do rodziny i powiesił się na płocie. Miał rozciętą żyłę, udzieliłam mu pierwszej pomocy - wyjaśnia. Pani Barbara ma doskonały słuch. Jako społeczeństwo jesteśmy bardziej wrażliwi na osoby niedowidzące. - Czasami jak pytamy o cenę, czy okres gwarancji, to zdarza się, że słyszymy: "tam pisze", to przykre - dopowiada, ale cały czas podkreśla, że to tylko wyjątki. Maria Gania z Gołańczy nosi okulary od dziecka, dziś ma tylko minus 12 dioptrii i jaskrę, zaćmę miała usuniętą operacyjnie. - U siebie w mieszkaniu, człowiek wszystko zna na pamięć, gorzej jak trzeba wyjść - u siebie porusza się na pamięć, dość pewnie. Tej pewności zaczyna brakować, gdy musi odnaleźć się w nowym miejscu. Gdy idzie do sklepu pozwala, aby sprzedawczyni sama wybrała zapłatę, musi ufać. To zaufanie, zdanie się na innych jest dla niej chlebem powszednim. Świat potrafi być uciążliwy: schody, szklane drzwi, krawężniki, krzywe chodniki... - To przyjemne, że ktoś nam towarzyszy, jesteśmy z tego radzi. Wiem, że wówczas nic złego mi się nie stanie. Musimy ufać - podkreśla Stefania Kamińska z Damasławka, która nie widzi częścią oka, dostrzega zapałkę, ale nie może już jej podnieść. - Choć sami niedowidzimy, staramy się pomagać drugim, bo nie wiadomo, kiedy sami będziemy potrzebować pomocy - dopowiada pani Maria. - Jest przykro, gdy człowiek widzi, a potem sobie może tylko wyobrażać, jak wygląda świat. Jak jestem w domu wydaje mi się, że widzę, ale dopiero, jak wyjdę dostrzegam swoją ułomność. A moje wnuki mówią, że babcia widzi, ale to czego nie powinna - uśmiecha się pani Stefania. Powiatowe koło Polskiego Związku Niewidomych skupia 105 osób, są wśród nich dzieci. Niektórym wystarczają okulary, inni potrzebują przewodników. Związkowi przewodzi Jolanta Deja, która organizuje spotkania, wycieczki, różne imprezy. Organizacja nie ma jednak swojego miejsca, gdzie mogłaby się spotykać, a na wynajęcie salki brakuje funduszy. Podczas Dnia Białej Laski w OSiR spotkali się członkowie Polskiego Związku Niewidomych. MARIUSZ KUTKA