- Nie miały szans - strażak w hełmie stoi na torach i kręci z niedowierzaniem głową. - Takie młode dziewczyny. Pierwsza informacja pojawiła się około godziny 18: dwie ofiary śmiertelne na torach w Lesznie, na ulicy Tama Kolejowa. Tama Kolejowa jest długa ciągnie się chyba z kilometr. Wzdłuż niej biegnie linia kolejowa Poznań-Wrocław. To jedna z najbardziej ruchliwych tras w Polsce. Jeśli w Lesznie dochodzi do śmierci na torach, to zazwyczaj tam. Krzyż na nasypie Światła kogutów ze strażackiego wozu rzucają niebieskie refleksy na stojący na torach pociąg. To zwykły, podmiejski skład, choć trasę ma daleką: Poznań-Wałbrzych. Przez otwarte drzwi i okna wychylają się pasażerowie. Już wiedzą, że to nie jest zwykły postój przed semaforem, że podróż została przerwana, że pociąg tak szybko nie ruszy dalej. Najpierw pojedynczo, potem grupkami zeskakują na tory. Dzisiaj w inny sposób muszą się dostać do domów. Idą gęsiego wzdłuż szyn machinalnie omijając tkwiący na nasypie krzyż. To pamiątka śmiertelnego wypadku sprzed kilku lat. To też była kobieta. Wciąż ktoś o niej pamięta, bo pod krzyżem stoi niedawno zapalony znicz. Ten przejazd prowadzący na ogródki działkowe to miejsce naznaczone śmiercią, świadek niejednej tragedii. Ale teraz nikt o tym nie myśli. Wstrząśnięci ludzie brodzą w śniegu. Nikt nie narzeka, nikt nie krzyczy i nie awanturuje się za opóźnienie. Cisza. - To straszne - kobieta około czterdziestki z ciężką walizką w ręku ma łzy w oczach. - Mam córkę w tym wieku. Zaraz muszę do niej przedzwonić. Maszynisty nie ma w pociągu, bo policja zabrała go do komendy na przesłuchanie. Zezna to, co zwykle zeznają maszyniści w podobnych sytuacjach: było już ciemno, pociąg właśnie wyjechał ze stacji Leszno, minął przejazd i wiadukt, w pewnym momencie zauważył na torach dwie stojące dziewczyny, było za późno na zatrzymanie się. Po sekundzie nastąpiło uderzenie. Na miejsce przyjeżdża policja, prokurator, straż pożarna, karetka (ta zaraz zostanie odesłana z powrotem, tutaj lekarz już nic nie poradzi). Ciała leżą po drugiej stronie, tuż przy przedostatnich drzwiach pociągu. Wypadek czy samobójstwo? Kilkanaście metrów za pociągiem stoją szkolne plecaki, jakieś foliowe siatki. Widać, że zostały tam starannie odłożone. - Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo - mówi obecna na miejscu tragedii prokurator Jolanta Bladocha z Prokuratury Rejonowej w Lesznie. Dlaczego? Wiadomo, że dziewczyny stały na torach, jakby czekały na śmierć. No i te odłożone plecaki. To może świadczyć, że wszystko zostało zaplanowane i według tego planu przeprowadzone. Kim są ofiary? - Mamy dokumenty stwierdzające tożsamość ofiar, ale musimy jeszcze potwierdzić, czy to rzeczywiście one - mówi podinspektor Lech Walczak, naczelnik sekcji dochodzeniowo-śledczej Komendy Miejskiej Policji w Lesznie. To on koordynuje policyjne działania na miejscu wypadku. - Nic więcej na temat tożsamości ofiar w tej chwili powiedzieć nie mogę. Poza tym zrozumcie - mówi do dziennikarzy. - Najpierw musimy powiadomić rodziny. To dla nich wielka tragedia. - To młode, 20-letnie dziewczyny - dodaje jeszcze prokurator Bladocha i na tym koniec na dzisiaj informacji. - Dajcie już spokój. Przyjeżdżają dwa karawany. Trzeba zawieźć ciała do kostnicy. Skądś pojawia się dwóch chłopaków, jakoś dowiedzieli się o tragedii. Są zdezorientowani i zszokowani. - Chyba je znaliśmy - mówią tylko. Obydwie miały 20 lat, obydwie były koleżankami z tej samej klasy w Zespole Szkół Ekonomicznych w Lesznie (- Ich klasa znajduje się pod opieka psychologa - mówi nazajutrz Jerzy Jurga dyrektor szkoły). Obydwie dojeżdżały: jedna z Dzięczyny, druga z Bojanowa. Dlaczego rzuciły się pod pociąg? - Nie wiem - mówi dzień po wypadku Jerzy Maćkowiak, szef Prokuratury Rejonowej w Lesznie. - Trwają czynności w tej sprawie. Zostanie też przeprowadzona sekcja zwłok, przesłuchane zostaną osoby, które znały ofiary. Zostaną przeprowadzone rozmowy z rodzinami. Jest jeszcze za wcześnie na ustalenia. Arkadiusz Jakubowski