Dwie godziny przez zamordowaniem 82-letniej cioci Waldemar R. obejrzał na komputerze fragmenty filmu "Upadek". Po zbrodni wyrzucił młotek, kupił pokarm dla rybek, zapłacił rachunek za telefon, był u księgowej i fryzjera. Na koniec się napił i to najbardziej ludzki odruch, jaki można znaleźć w jego postawie. Sędzia określił go jako osobę nieprzewidywalną, działającą w sposób perfidny i przemyślany. Kościaniakowi grozi dożywocie. Pierwszy dzień mordercy Małżonkowie R. mieli 50 tys. długu w bankach i instytucjach finansowych. Nie spłacali, więc na jej pensję wszedł komornik, przychodziły też pisma ponaglające z banków. - Miałem wszędzie długi. Miałem nóż na gardle - mówił potem prokuratorowi Waldemar R. Najpierw jednak w poniedziałek, 19. stycznia 2009 r. poszedł do 82 - letniej cioci po pożyczkę. Chciał 300 zł. Zofia K. przy nim wyjęła z barku kopertę z pieniędzmi. Kupił wódkę, w domu porządnie się napił. Wtedy wpadł na pomysł, by następnego dnia pod nieuwagę cioci podkraść więcej pieniędzy. - Idąc do niej nie miałem zamiaru jej zabić. Chciałem tylko zabrać pieniądze. Młotka nigdy ze sobą nie nosiłem. Zabrałem tego dnia, żeby się jakoś zabezpieczyć, jakby mnie ktoś naszedł albo zauważył - tłumaczył Waldemar R. Drugi dzień mordercy We wtorek, 20. stycznia od rana kręcił się po domu. Już z decyzją o pójściu do cioci zerknął na portal "nasza-klasa", obejrzał fragmenty filmu "Upadek" o Hitlerze. Przed południem stanął przed domem przy ul. Wielichowskiej. Staruszka otworzyła i zgodnie z jego planem puściła go przodem. Nie w pełni sprawna ruchowo szła po schodach wolniej. Zanim dotarła na pierwsze piętro, Waldemar R. miał już w kieszeni wyjętą z barku kopertę z 350 zł. Gdy ciocia robiła kawę, poszedł szperać do drugiego pokoju. - Co ty tu robisz, czego tam szukasz? - to były ostatnie słowa Zofii K., która akurat weszła z kawą. - Nie wiedziałem, co powiedzieć. Podszedłem do niej i nawet się uśmiechnąłem. Zauważyła, że z kieszonki wystają mi banknoty. Zaczęła krzyczeć. Chwyciła mnie za tę kieszonkę, ja ją odepchnąłem. Przewróciła się i zaczęła lamentować. Spanikowałem i z kieszeni spodni wyjąłem młotek - w tym momencie składania wyjaśnień Waldemar R. zaczął płakać. - Zacząłem ją uderzać. Nie wiem, ile razy. Nie odzywała się już wtedy. Biegły stwierdził, że morderca uderzył staruszkę młotkiem w głowę przynajmniej pięć razy, ze znaczną siłą. Płacił, jak gość Potem wszystko działo się jak w filmie. Z kieszeni wyjął robocze rękawice, znalazł kopertę z 900 euro, wytarł ślady na meblach. Z barku zabrał jeszcze butelkę wódki, rzucił gdzieś słuchawkę od telefonu i zbiegł na parter do mieszkania kuzynki. Tam narobił bałaganu w barku i odkręcił wszystkie kurki z gazem - u kuzynki, potem też u cioci. Wreszcie wybiegł na ulicę. Było około godz. 12. Pojechał samochodem do sklepu zoologicznego po pokarm dla rybek. Po drodze wyrzucił do ulicznych koszy rękawice i młotek (strażacy po wielogodzinnych poszukiwaniach odnaleźli to narzędzie zbrodni na wysypisku śmieci w Koszanowie). W ajencji PKO zapłacił rachunek za telefon. Poszedł do pracy do żony, załatwił sprawy u księgowej, obciął się u fryzjera. Musiał czuć się jak gość, za wszystko płacił gotówką. Cioci gotówką.