Mali muzykanci grający w poznańskich tramwajach budzą wiele emocji. Od współczucia, finansowego gestu wsparcia, aż po niechęć, a nawet agresję. Kilku lub kilkunastoletnie dzieci z instrumentami wsiadają do tramwaju zazwyczaj na jednym z przystanków centrum Poznania. Zwykle jeżdżą z nieodłącznym akordeonem i kubeczkiem na drobne. Tramwaj rusza, one zaczynają grać. Nie za długo, w końcu czas przejazdu między jednym a drugim przystankiem musi wystarczyć na oczarowanie swoją muzyką pasażerów i zebranie datków. Pieniądze rzadko trafiają do kubeczków małych muzykantów. Wielu pasażerów odwraca głowy w kierunku okna, inni nagle skupiają całą uwagę na swoich telefonach komórkowych, ignorując podchodzące do nich dziecko. To niezręczna sytuacja - wiadomo, że potrzebującym wypada pomóc, zwłaszcza dzieciom, ale z drugiej strony, czy te parę złotych wrzuconych do kubka małego akordeonisty jest najlepszą formą pomocy? Dziecko może być zmuszane przez rodziców do występów w tramwajach, a wszystkie zebrane przez nie pieniądze mogą być np. przepijane przez opiekunów. - Żal mi tych dzieciaczków. Takie małe, a już muszą pracować - wzdycha pani Ewa. Część osób z przyczyn "estetycznych" nie życzy sobie małych grajków w tramwajach. - Przeszkadza mi ich nieudolne rzępolenie. Chyba znają tylko jeden utwór. Jak już chcą zarabiać graniem, to niech chociaż robią to dobrze. Wtedy mogę coś im wrzucić - mówi Filip, spotkany na przystanku pod Empikiem. Pasażerów, którym przeszkadzają mali akordeoniści, jest więcej. Narzekają, że grajkowie hałasują w czasie jazdy, zakłócają spokój, są natarczywi, czasem niezbyt czyści. Niektórzy pasażerowie gestami wypraszają muzykantów z tramwajów. Część z nich pisze skargi do MPK, w których domaga się, by poznański przewoźnik "coś z nimi zrobił". - Pasażerowie skarżą się nam na te dzieci - mówi Adam Pelant z MPK. - Jeśli jednak mają one skasowany bilet, to formalnie wszystko jest w porządku. Przyznaje, że MPK nie żadnych podstaw prawnych, by usuwać je z tramwajów, mimo, że wywieszony w pojazdach regulamin zabrania hałasowania podczas jazdy. - Tylko policja i Straż Miejska mogłyby się nimi zająć - wyjaśnia. O sprawę zapytaliśmy Zbigniewa Paszkiewicza z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. Czy poznańscy policjanci zajmowali się już dziećmi grającymi w tramwajach? - Na razie nie. Jesteśmy jednak wyczuleni na problem młodocianego żebractwa w różnych formach - odpowiada Zbigniew Paszkiewicz. - Gdy dostaniemy sygnał, interweniujemy. Zajmujemy się np. tymi dziećmi, które handlują kwiatami na Starym Rynku lub myją okna na skrzyżowaniach. Nigdy nie wiadomo czy za ich pracą nie kryje się przymus i patologiczna sytuacja w rodzinie - wyjaśnia. Policjanci zabierają takie dzieci na komisariat, gdzie ustalają ich tożsamość i kontaktują się z opiekunami. - Chcemy, by dzieci miały dzieciństwo - mówi Paszkiewicz. Zwraca też uwagę, że za problem małych żebraków odpowiedzialni są sami poznaniacy. - Społeczeństwo wrzucając im pieniądze, samo "nakręca" całą tę sytuację. Kiedy nie będą dostawać jałmużny, znikną z ulic - twierdzi. - Podobnie jest z tymi dziećmi, które sprzedają na Starym Rynku kwiaty. Policjanci mogą przeprowadzać kolejne akcje, ale to nic nie da, póki będą dżentelmeni, którzy kupią u nich kwiaty dla swoich wybranek - dodaje. W Polsce zabronione jest żebractwo natrętne. Autor: Joanna Kuchta Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl