- Nie wiem - rozkłada ręce prokurator. - Nie wiem -informuje historyk. - Nie wiem - mówi sekretarz z urzędu gminy. Najwięcej ma do powiedzenia patomorfolog, ale to wiedza tylko techniczna, która nie rozpala wyobraźni: rzeźba okolicy potylicznej lekko zaznaczona, łuska kości czołowej ustawiona pionowo, średnio wysokie trzony kości jarzmowych i tak dalej. Patomorfolog mówi o niej terminami medycznymi. A ja nazwałem ją Ewą i podążyłem tropem zbrodni sprzed co najmniej 80 lat. Sensacja na budowie Zbrodnia ujrzała światło dzienne 1 września 2008 roku o godzinie 15.27. W starym domu przy ul. Krobskiej w Poniecu trwa akurat wielki remont, a właściwie przebudowa. Dom dwa tygodnie wcześniej zmienił właściciela, nowy zlecił szeroko zakrojone prace budowlane. Dom już jest ładny, ale będzie jeszcze piękniejszy. Po budynku i podwórzu uwijają się robotnicy. Dwóch pracuje we frontowym pokoju (tym po lewej stronie patrząc od ulicy). Pokój nie jest podpiwniczony, pod podłogą jest ziemia: warstwa ciemnego humusu, niżej żółty piach. Robią głęboki wykop, by połączyć już istniejące pomieszczenia piwniczne. W pewnym momencie ostrze łopaty zazgrzyta o coś twardego. Jak się później okazało, to duża kość. - Przeszło mi przez myśl, że może to być kość człowieka - powie potem podczas przesłuchania Mimo tego pracują dalej, ale ostrożniej. Odkładają szpadle i rękami rozgrzebują miękki piach. Są na głębokości 1,34 metra, licząc od poziomu podłogi w pokoju. Z powstającej jamy wydobywają kolejne szczątki. Gdy dokopują się do czaszki, wszelkie wątpliwości znikają. Z prawej strony czaszki zieje ogromna dziura. Robotnicy zawiadamiają majstra, ten właściciela domu, a on policję. Na miejscu pojawia się prokurator z Gostynia, wezwany patomorfolog z Kościana, policjanci. O sprawie mówi się w radiu i piszą we wszystkich gazetach. Jest sensacja: w Poniecu na budowie odkopano ludzkie szczątki. Ale szef gostyńskiej prokuratury Roch Waszak to doświadczony prokurator, który z niejednego pieca jadł chleb. Nie wysnuwa żadnych wniosków, nie tworzy żadnych teorii. Mówi krótko: szczątki trzeba zbadać i ustalić, jak długo leżały w ziemi. Fragmenty szkieletu wysłano do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, na wyniki trzeba czekać. - Jeśli okaże się, że szczątki mają 30 lat lub więcej sprawa nadaje się do umorzenia - mówi prokurator Roch Waszak. - Nawet jeśli w tym domu doszło kiedyś do morderstwa, to taka zbrodnia przedawnia się po 30 latach. W październiku nadchodzą wyniki oględzin z Poznania. Doktor Lorkiewicz - Muszyńska określa, że kości mają co najmniej 80 lat. Wiadomo, że wszystkie pochodzą z jednego szkieletu, że należały do kobiety, która w chwili śmierci miała 25-30 lat. 23 października 2008 roku prokuratura w Gostyniu umarza dochodzenie. Teczka tej sprawy spocznie w archiwum. - Już nigdy nie ustalimy, co naprawdę wydarzyło się w domu przy ul. Krobskiej w Poniecu - przyznaje Roch Waszak. - Może panu się uda? Tajemnica starego domu Na budynku gospodarczym widnieje data 1887 rok. Można więc przyjąć, że dom też pochodzi z tego okresu. Obecny właściciel kupił go w połowie sierpnia 2008 roku od rodziny, ktora była właścicielem domu od 1964 roku. W tym samym roku założono też obecną księgę wieczystą nieruchomości. Można do niej zajrzeć w Sądzie Rejonowym w Gostyniu. Powojenna historia budynku przy ul. Krobskiej jest dość łatwa od odtworzenia. W 1944 roku dom został na mocy dekretu PKWN znacjonalizowany, by w 1958 roku przejść na własność repatriantów zza Buga, rodziny Maścieniców, która była jego właścicielem do 1964 roku. Tuż po wojnie w domu przy Krobskiej mieściły się przez chwilę szkoła i internat. Od 1950 do 1958 roku zajmowali go lokatorzy. Jednym z nich był Bolesław Podborowski. W 1950 roku miał 6 lat. Mieszkał w tym samym pokoju, pod podłogą którego odkopano kości Ewy. - To był duży pokój - mówi B. Podborowski. - W rogu stał piec. Nie pamiętam, czy na podłodze były deski czy klepisko. Doskonale za to pamiętam, kto tam mieszkał. Na górze Eryk Ryzler, a obok nas pani Rakowska. Jak miałem 12 lat, umarł mi ojciec. Pani Rakowska, która sama miała czwórkę dzieci, bardzo nam pomagała. Była bieda. Biegaliśmy do sklepu po kiszczonkę, takie resztki po świniobiciu, albo na rampę po buraki cukrowe, które spadły z wagonów. Na kiszczonce gotowało się zupę a na burakach syrop. Wtedy każdy sobie pomagał.