Przedstawiona historia nie pozostała nam obojętna. Postanowiliśmy spróbować im pomóc. Udaliśmy się na wspomnianą działkę w celu zebrania materiałów do mającego powstać artykułu. Niestety, nie było nam dane nikogo tam spotkać. Nie zraziliśmy się. Przyjechaliśmy kolejny raz, i kolejny... I tak przez cztery dni. Bez skutku. Wieczorne wizyty również były bezowocne. Ostatecznie z rodziną Pałaszów skontaktowaliśmy się telefoniczne wczoraj. - Czy Państwo tam jeszcze w ogóle mieszkają? - zapytaliśmy. - Tak - odparła bez wahania H. Pałasz. - Wodę kupujemy w sklepie, taką w butelkach - wyjaśnia. - Pomieszczenie dogrzewamy kuchenką gazową. - To dlaczego od czterech dni nie możemy tam nikogo zastać? - drążymy dalej temat. - Mąż wcześnie wyjeżdża do pracy, a ja chodzę do mieszkania córki na ul. Wrocławską. Nie będę siedziała na tej działce cały dzień - mówi H. Pałasz. - Wracamy tam późnym wieczorem. Nie wiem, dlaczego pana nie zauważyliśmy. Mógł pan krzyczeć (robiliśmy tak, jak również świeciliśmy w okno latarką - przyp. red.). Mieszkamy tam - zapewnia. Nie do końca wierzą w to jednak urzędnicy ratusza. - Przyznam, że nie jestem zdziwiony, że ich pan tam nie zastał - mówi Waldemar Grześkowiak, zastępca burmistrza Wrześni. - Prawdę mówiąc, o tym, że ktoś mieszka w altance na działkach, dowiedziałem się z telewizji, gdy emitowano ten program ("Wróćmy do źródła" - przyp. red.) Wcześniej nic o tym nie wiedziałem - mówi Jarosław Kulczak, prezes ogrodów "Pod Lipami". - Spotykałem ich parę razy latem, ale o tym, że tam mieszkają, nic nie wiedziałem - zapewnia. Dodajmy, że Pałaszowie o przyznanie lokalu mieszkaniowego wystąpili do gminy. Ta zaoferowała im lokal socjalny, położony przy ul. Słowackiego we Wrześni. Odmówili przeprowadzki. - Powierzchnia użytkowa tego lokalu wynosi 30,62 m2, w tym powierzchnia mieszkalna 23,39 m2 - informuje Magdalena Łuczak, naczelnik wydziału gospodarki mieszkaniowej we wrzesińskim ratuszu. - Jest tu pokój z aneksem kuchennym, ze współużywalnością z najemcą sąsiedniego lokalu, korytarza i WC. Może tam zamieszkać czteroosobowa rodzina. - To jest klitka - nie ukrywa swojego oburzenia H. Pałasz. - Tam się nie da mieszkać w takich warunkach. - Jedna z urzędniczek powiedziała mi, że tam są slumsy i mieszkają patologiczne rodziny. Dlatego nie przyjęliśmy tej oferty. Pałaszowie uważają, że należy im się inne mieszkanie. - Proponowany lokal został odnowiony i wymalowany. Stan techniczny mieszkania jest dobry - mówi M. Łuczak. - Rodzina ta miała trzy lata na samodzielne załatwienie problemu mieszkalnego (tyle dał im właściciel kamienicy na wyprowadzkę - przyp. red.). Po wyroku eksmisyjnym zyskali jeszcze dwa lata - mówi W. Grześkowiak. - Mogli sobie coś wynająć w tym czasie. Najprościej jest jednak ściągnąć telewizję i mówić do kamery, jaka mi to się dzieje "krzywda". - Nie stać nas na wynajęcie mieszkania - zapewnia H. Pałasz. - Bylibyśmy w stanie płacić za comiesięczny czynsz, ale żądają od nas kaucji w wysokości 3-4 tys. zł. Dodajmy, że z zaświadczenia o zarobkach wynika, że S. Pałasz zarabia ok. 4 tys. zł brutto. - Mąż pracuje na akord, dlatego wypłaty ma różne. Teraz ma 2 tys. zł do ręki - twierdzi H. Pałasz, która oskarża również burmistrza, że ten rozdzielił jej rodzinę. - Jeden z synów musi mieszkać u koleżanki, drugi wyjechał do pracy do Francji. - Po reportażu w telewizji skontaktował się jakiś telewidz i zaproponował nam mieszkanie w Słupcy. Odmówiliśmy. Mąż ma pracę w Poznaniu (pracuje w firmie Karlik - przyp. red.). Będziemy szukać mieszkania na miejscu. Na gminę nie ma już chyba co liczyć. - Ci państwo mają już pełnoletnich synów, pora więc, aby się usamodzielnili - kończy W. Grześkowiak. Łukasz Różański