Pierwszym wrażeniem z wystawy, jakie mi się nasunęło po wejściu do sali, było wrażenie przestrzeni. I swobody. I jeszcze koloru, choć przecież o obrazach Łukasika można powiedzieć wszystko, ale nie to że są jaskrawe. Są surowe, oszczędne w wyrazie, kolorze i kompozycji - a jednak mimo stonowanych barw, oglądanych jakby przez mgłę czasu? smutku? - jest w tych obrazach tak wiele kolor... Ale być może chodzi tu o to, jak one pulsują emocjami, i to właśnie one dają im tyle życia. Chociaż znowu tu występuje taki pozorny paradoks - jakie emocje, skoro tak naprawdę niewiele się na nich dzieje. Gdzieś w przestrzeni ogromnego pokoju tkwi samotny wieszak. Albo fotel, którego samotność tylko pogłębia anemiczna roślinka doniczkowa stojąca na stole obok. Albo opuszczone przed chwilą ławki, na których jeszcze widać chusteczki rozścielone przez elegantów, którzy nie chcieli sobie zabrudzić odświętnej odzieży. A może chodzi o przemijanie? O to, że wszystko jest wątpliwą wartością, bo dlaczego tak naprawdę ważna jest to krzesło? Albo wieszak? Wszystko jest ulotne, iluzoryczne i nierzeczywiste - jak ten stół zawieszony w przestrzeni bez nóg. I to chyba podstawowa wartość tej wystawy - wielość możliwych interpretacji, odkrywania mnóstwa poziomów znaczeń - dla każdego innych, no bo przecież osobistych. Dlatego każda interpretacja będzie właściwa, twórcza i interesująca. I warto tam wejść, zatrzymać się przed każdym obrazem - a przynajmniej tym, który zrobił największe wrażenie - i pomyśleć. Z pewnością przyjdą wam do głowy bardzo interesujące myśli. Choć niekoniecznie wesołe. el Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl