Od 2,5 roku w Straży Miejskiej w Lesznie pracują skazani na ograniczenie wolności lub prace społecznie użyteczne. Do tej pory z około 600 skierowanych osób zgłosiło się jakieś 70 proc. Reszta wolała odsiedzieć wyroki w areszcie lub zapłacić grzywny. - Miasto bardzo potrzebuje pracy wykonywanej przez osoby skazane. Gdyby nagle ich zabrakło, mielibyśmy problem z drobnymi pracami porządkowymi - mówi portalowi PL st. insp. Witold Skorupiński ze Straży Miejskiej w Lesznie. Strażnicy wyliczyli, że do tej pory skazani przepracowali na rzecz miasta około 10 tys. godzin. Gdyby trzeba było zapłacić za to, choćby według minimalnych stawek, pochłonęłoby to 70 tys. zł z kasy miejskiej. Samo miasto ponosi minimalne koszty utrzymania skazanych: opłaca im ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków, kupuje rękawice ochronne i sprzęt do pracy (np. łopaty i taczki). Osoby skierowane do pracy przez sąd nie są pilnowane przez strażników. Po prostu muszą wywiązać się z określonego zadania: posprzątać park, usunąć plakaty z murów, odśnieżyć chodnik, zamieść kilka ulic. Pracujący społecznie na rzecz miasta to wandale, osoby śpiące na ławkach w parkach, używające słów wulgarnych w miejscach publicznych, nie płacący alimentów, pijani rowerzyści. Sąd może skazać na prace społecznie użyteczne maksymalnie na 12 miesięcy, po 20-40 godz. miesięcznie. Gdy skazany nie stawi się do pracy, idzie do aresztu na połowę okresu określonego w nakazie pracy. maks