Eliades Ochoa to jeden z najsłynniejszych i najbardziej utalentowanych muzyków grających tradycyjną muzykę kubańską. Ma ją we krwi, jak sam powiedział podczas konferencji prasowej poprzedzającej koncert. - Gdybym się nie urodził w Songo La Maya i nie zajmował muzyką, to lepiej, żebym w ogóle się nie urodził - powiedział muzyk. Songo La Maya to niewielka miejscowość w prowincji Santiago De Cuba, gdzie Ochoa urodził się w 1946 roku i gdzie w latach 60 - tych rozpoczęła się jego kariera muzyczna. Do dziś, jak zapewnia, gra dokładnie tak samo jak 60 lat temu, muzykę graną we wsi, w której się urodził. - To tradycyjna muzyka kubańska, rytmy mojego dzieciństwa - śmieje się muzyk. - No i nie trzeba zapominać, że projekt Buena Vista Social Club otworzył drzwi na świat dla takiej właśnie, tradycyjnej muzyki kubańskiej. I wystarczyło chociaż na chwilę posłuchać tego, jak grają Kubańczycy, by przestać się dziwić, że jedna płyta, w dodatku z kraju nadal ukrytego za żelazną kurtyną, przebojem zdobyła świat. Energetyczne kubańskie rytmy w jednej sekundzie opanowały Salę Wielką Zamku, a muzyka grana z cudowną precyzją owładnęła widzami bez reszty. Jeśli jeszcze ktoś przed koncertem miał wątpliwości, czy Kubańczycy naprawdę potrafią tak doskonale synchronizować głosy i muzykę na żywo - to po koncercie na pewno przestał w to wątpić. Idealnie zgrane partie instrumentów, fenomenalne instrumenty perkusyjne wydobywające dźwięki i rytm, o jakim Polacy mogą tylko marzyć, no i cudownie zgrane głosy śpiewające tradycyjne kubańskie boleros - kawałek Kuby z jej radością życia, temperamentem, zgiełkiem i muzyką obecną wszędzie i niezbędną do życia ożył na naszych oczach we wnętrzach Zamku. Słuchało się tego doskonale, ale bardzo szybko dla wszystkich stawało się jasne, że kiedy Eliades Ochoa śpiewa jeden ze swoich najsłynniejszych przebojów nagranych z Buena Vista "El Carretero", to zwykłe słuchanie nie wystarcza i taniec do słuchania staje się niezbędnym dodatkiem, czego zresztą najlepszym przykładem byli muzycy na scenie - nawet trębacze w rzadkich chwilach oddechu tańczyli salsę... Niestety, z tańcem był problem - i to jeden z poważnych błędów organizacyjnych tego koncertu. Sala Wielka z trudem mieściła ściśniętych jak sardynki fanów kubańskiej muzyki. Mogli wprawdzie jeszcze oddychać, ale o tańcu nie było mowy. Wiadomo, że organizatorzy na koncercie chcieli zarobić, ale przy tak wysokich cenach biletów upchnięcie tylu ludzi na stosunkowo niewielkiej przestrzeni to jednak nadmiar pazerności... Ciekawe, co na to służby na przykład od bezpieczeństwa przeciwpożarowego? Drugim problemem był początek koncertu - spóźniony o pół godziny. Oczywiście wcześniej artysta odbył spotkanie z dziennikarzami - nawiasem mówiąc, też powiadomionymi o nim w ostatniej chwili - ale i tu już był spóźniony, a więc tym razem wyjątkowo nie zawiniły media. No i trzeci problem, którym była konferansjerka - a właściwie jej brak, bo nikt tak naprawdę koncertu nie zapowiedział. I to koncertu zapowiadanego jako występ gwiazdy! Po prostu w którymś momencie zza kulis rozległ się damski, zdecydowanie nieprofesjonalny i nieprzygotowany głos, który używając często popularnego słówka "eee" oraz mało gramatycznych zdań obwieścił początek koncertu. I tyle! Koncert Eliadesa Ochoa był pierwszym z cyklu koncertów Poznań Live, o którym jeszcze nic bliższego nie wiadomo, ale który ma promować Poznań od strony kulturalnej. Jeśli po organizacji tego koncertu oceniać efekt promocyjny, jaki ta akcja przyniesie, to wyjdzie na to, że w Poznaniu wszystko się robi na ostatnią chwilę, opóźnia imprezy przynajmniej o pół godziny i nie przywiązuje się w ogóle wagi do ich należytej oprawy typu prowadzenie. A chyba to nie jest ta opinia, jakiej byśmy sobie życzyli o naszym mieście... el Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl