Dwaj z nich wzięli udział w "ustawce", czyli umówionej bójce. O co poszło? Na WOS-ie rzucali się gumkami do mazania. Janusz* podszedł do Marka* i zrzucił mu piórnik. Ten zrobił to samo. - Ja nie rzucałem - zapewnia Marek. Ale Janusz wie swoje. - Wiedziałem, że on we mnie rzuca. Koleżanka mi powiedziała; siedzi za mną. Nawet się głupio śmiał. Epizod, do którego doszło podczas lekcji, miał finał po dzwonku. Zaciekle dopingowani przez kolegów 14-latkowie umówili się na bójkę. A właściwie zostali umówieni, bo ani jeden, ani drugi nie chcieli w niej uczestniczyć. Tak twierdzą. - Ktoś powiedział, że walka będzie "na przedszkolu" na szóstej lekcji - Marek nie zdradza nazwiska prowodyra. - Nie chciałem się bić, ale mnie namówili. Byłem zdenerwowany. Janusz natomiast o planowanym pojedynku usłyszał od kolegi z klasy. Nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego przyjął wyzwanie. - Nie mogłem odmówić. Nazwaliby mnie tchórzem - wyjaśnia. Wieść o bójce lotem błyskawicy obiegła szkołę. W umówionym miejscu na głównych bohaterów widowiska oczekiwało 20, może 30 żądnych wrażeń uczniów. Z różnych klas. Kilka minut po 13.00 mama Marka odebrała telefon. Zaniemówiła, gdy usłyszała, że syn został pobity. Przebywał na szpitalnym oddziale ratunkowym. Miał zakrwawioną twarz i spuchnięty nos. Prześwietlenie wykazało złamanie. Trafił do szpitala na Krysiewicza w Poznaniu, gdzie przeszedł operację. Następnego dnia kobieta przyszła do szkoły. Podbiegł do niej jeden z kolegów syna. Zapytał: "A widziała Pani film?". Zdębiała. Bójkę zarejestrował telefonem komórkowym jeden z uczniów. Miała łzy w oczach, gdy ją oglądała. Janusz zdjął koszulę i podszedł do stojącego z założonymi rękoma Marka. Zaczął okładać go pięściami. Po chwili przewrócił na ziemię i dusił. - Zaj... mu, dalej, bo ja mam, k...a, jeszcze lekcje - pospieszał jeden z obserwatorów. Uczestnicy bójki powstali. Janusz uderzył Marka w brzuch, a następnie w twarz. Po drugim z ciosów chłopak zgiął się wpół. Z nosa ciurkiem leciała mu krew. To ostatnia scena w trwającym niespełna 3 minuty filmie. Uczniowie rozpierzchli się. Każdy poszedł w swoją stronę. Pomocy 14-latkowi udzieliła dopiero młoda kobieta, która przyszła z dzieckiem na pobliski plac zabaw. To ona wezwała pogotowie. Marek zapewniał mamę, że nie chciał się bić. Film utwierdził ją w tym przekonaniu. - On nie podchodził do tego poważnie. Jak tamten zdejmował koszulę, to stał jak taka sierota. W ogóle nie wiedział, o co chodzi - uważa. - Mówiłam mu, że niepotrzebnie tam poszedł, że to był błąd. Rodzice Janusza filmik obejrzeli dopiero na wywiadówce, która odbyła się 10 września. Pokazała go im wychowawczyni klasy. - Myślałam, że to wszystko wyglądało dużo drastyczniej, że oni się mocno pobili - nie wyraża emocji mama chłopca. - To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Tak samo ten mógł oberwać. Koleżanki z klasy o dogrywce na pięści nic nie wiedziały, co nie dziwi, bo miały w tym czasie informatykę. - Nie myślałam, że Janusz jest do tego zdolny. On nigdy nie szukał zaczepki. Jak mu ktoś dogadywał, to swoje powiedział, ale żeby się bić... - nie dowierza jedna z dziewczyn. Fragment nagrania widziała następnego dnia. Całego nie, bo nie szło dopchać się do telefonu. Mama Marka oczekuje ukarania sprawcy pobicia. Tymczasem rodzice Janusza uważają, że do bójki nie doszłoby, gdyby nie przymykanie oczu przez nauczycieli. Rok temu ich syn miał paść ofiarą przemocy w szkole, a nawet molestowania. W szatni przed lekcjami wychowania fizycznego koledzy zdejmowali mu majtki. Mało tego - wchodzili na niego, dusili, zabierali plecak i chowali w ubikacji. Jednym z napastników był Marek. - Trudno powiedzieć, dlaczego mu to robili. On jest spokojny, koleżeński, uprzejmy - twierdzi mama chłopca. Problem zgłosiła pedagogowi i wychowawczyni klasy. Efekt? Do szkoły byli wzywani rodzice uczniów. Składali wyjaśnienia. - Poszłam z nimi na ugodę i nie skierowałam sprawy do sądu. Dziś tego żałuję. Od tego zaczęło się całe zło - nie ma wątpliwości. Ekscesy, które miały miejsce w pierwszej klasie, Marek przedstawia w zupełnie innym świetle. Uczniowie traktowali je jak rozrywkę. - To nie jest tak, że tylko jemu zdejmowaliśmy spodenki. Jeden ściągał drugiemu - wyjaśnia. Dyrektor szkoły Stefan Tomczak nie znalazł czasu, by z nami porozmawiać. Na pytania odpowiedział mejlem: "Na początku ubiegłego roku szkolnego w klasie I wystąpił problem wychowawczy polegający na wyśmiewaniu jednego z uczniów [...]. W tej sprawie szkoła, ściśle współpracując z matką ucznia, podjęła natychmiastowe działania wychowawcze, które dały szybki, pozytywny efekt, zadowalający rodzica oraz ucznia" - czytamy w piśmie. "Ustawki" są niepisaną tradycją Gimnazjum nr 2. Zazwyczaj odbywają się przy przedszkolu lub na pobliskich działkach. - Do bójek dochodzi często. Nieraz dwa razy w tygodniu - mówi Janusz. Pozaszkolne zwyczaje są doskonale znane także rodzicom. - Dla mnie to szok! Szkoła doskonale wie o problemie, ale nic nie robi. Tylko czekać, aż wydarzy się tragedia - usłyszeliśmy od jednego z nich. Te rewelacje potwierdza Iwona Hofman, dyrektor przedszkola "Mali Przyrodnicy". - W tym roku była jedna taka bójka, ale w zeszłym dużo więcej. Najlepiej widzą je panie w klasach. Za każdym razem wzywamy straż miejską - wyjaśnia. Mirosław Morawski, komendant straży miejskiej, sam w zeszłym roku interweniował przy przedszkolu. - Zastałem grupę młodych ludzi, którzy rozbiegli się na widok samochodu - wspomina. Do tej pory odnotował kilka, może kilkanaście podobnych interwencji. S. Tomczakowi pojęcie "ustawek" nie jest znane. Przypuszcza tylko, że chodzi o samowolne wymierzanie sprawiedliwości. "W ciągu ostatniego roku szkolnego dotarły do szkoły informacje, że takie zdarzenia miały miejsce lub też były planowane. Dotyczyły terenu pozaszkolnego, który nie podlega nadzorowi dyrektora. Będąc w ich posiadaniu natychmiast powiadomiła straż miejską lub policję" - pisze dyrektor. Zapewnia jednocześnie, że konsekwencje zostaną wyciągnięte wobec wszystkich uczestników bójki z 7 września. Co oczywiste, sprawa znajdzie także finał sądowy. Krzysztof Szcześniak z KPP kilka dni po krwawej bójce otrzymał sygnał od anonimowej osoby o kolejnej. Nie potwierdził się. Na szczęście. * - imiona bohaterów tekstu zmieniliśmy. Tomasz Szternel