Miewam czasami koszmarny sen: wiem, że nazajutrz czeka mnie egzamin z matematyki, a ja zdaję sobie sprawę, że nic nie umiem, że wszystko zapomniałem, że będzie klapa... Po prostu jest strasznie. Mam to samo... Ale z językiem polskim. No tak, rozumiem. Ale chodzi mi o to, że ten mój sen jest zgodny z rzeczywistością. Z matematyki byłem całkiem niezły. Maturę, zresztą u pana profesora, zdałem na pięć, ale przez te 22 lata sporo mi uciekło i dzisiaj nie wyliczyłbym zadania z pochodnymi, całkami, czy różniczkami. To może rzeczywiście ta matematyka jest niepotrzebna do życia? Wyjaśnijmy sobie, o której matematyce mówimy. Ja rozgraniczam matematykę przez duże "M" i przez małe "m". Ta pierwsza to wzory, regułki, twierdzenia. To rzeczywiście skomplikowana materia, która, nieużywana, umyka z głowy. Ale jest też matematyka przez małe "m". Ja na swój użytek mówię o niej, że to logistyka życia. To pewne zachowania i decyzje, które podejmujemy na zasadzie matematycznego myślenia. Matematyka przez duże "M" wyrabia w nas umiejętność posługiwania się matematykę przez małe "m". A to, śmiem twierdzić, do życia jest już niezbędna. Panie profesorze, to poproszę jak na lekcji: jakiś przykład. Pierwszy z brzegu. Lubi pan chodzić na zakupy? Nie? Ja też nie lubię, ale czasami muszę, bo mnie żona ciągnie do miasta. A najgorsze, jak sobie umyśli, że zajrzy do sklepów w centrum, potem na Manhattanie, potem jeszcze w Naszym Lesznie i dajmy na to na Słowiańskiej. Wiadomo, każdy mężczyzna w takiej sytuacji chce jak najszybciej wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami. I co wtedy robimy? Ano tak opracowujemy sobie trasę takiej wycieczki, żeby była jak najkrótsza, żebyśmy zużyli jak najmniej energii czy paliwa i stracili jak najmniej czasu. I to właśnie jest matematyka. Logistyka: szukamy najkrótszej drogi wykorzystując wiedzę matematyczną, którą nabyliśmy w szkole. To tylko jeden z przykładów. Matematyka nas przecież otacza i bez niej trudno sobie poradzić. Przecież obliczamy sobie, co nam się bardziej opłaca kupić: większe opakowanie ale droższe, czy tańsze mniejsze, albo ile nas będzie kosztowała podróż na wakacje, jeśli benzyna kosztuje tyle, samochód pali tyle, a kilometrów jest tyle. Każdy powinien to umieć, żeby łatwiej się żyło. Ale są tacy, którzy o sobie mówią, że są matematycznymi dyletantami i nic tego nie zmieni. Po prostu tak mają. Nonsens. Przecież każdy człowiek wręcz ma w genach miłość do matematyki, którą przejawia od dziecka,. No przecież proszę zwrócić uwagę, że dzieci od małego pytane ile mają latek, mówią, że dwa, dwa i pół, trzy i pół, a więc posługują się ułamkami. Mówią, że ten klocek jest większy, a ten mniejszy. To przecież nic innego jak matematyka. Moim zdaniem często rodzice popełniają błędy, gdy dziecko idzie do szkoły i zaczyna zmagać się z zadaniami matematycznymi. Niepotrzebnie pomagają dziecku w liczeniu zamiast pozwolić, by ono samo doszło do rozwiązania. Opowiadała mi kiedyś moja była uczennica, która z matematyki nie była wcale aż taka dobra, że jakiś czas pobierała nauki w USA i miała tam też zajęcia z matematyki. Była najlepsza w grupie. Ale czemu się dziwić, skoro jej amerykańscy koledzy, aby wyliczyć pierwiastek z 25 wyciągali kalkulatory, a ona już wiedziała z głowy, że to 5. Jej koledzy nie byli nauczeni samodzielnego liczenia, ale korzystania z pomocy. Matematyką nie wolno straszyć, matematykę trzeba kochać. Powtarza pan to od lat. Pamiętam, jak na pierwszej lekcji w naszej matematyczno-fizycznej klasie powiedział pan do nas, że matematyka jest królową, że jak ktoś jej nie kocha to lepiej, żeby się od razu przeniósł do klasy humanistycznej. Tak powiedziałem? (śmiech). No dobrze, przyznaję się. Matematyka jest królową, a królowa, jak wiadomo, jest tylko jedna. ZOBACZ NASZ RAPOT SPECJALNY: MATURA 2010 To ja teraz pana zaskoczę pytaniem: jak można kochać kogoś, kto nas okłamuje? Okłamuje? No tak. Jest sporo matematycznych paradoksów. Na przykład tak zwany paradoks strzały, z którego wynika, że wystrzelona z łuku strzała nigdy nie doleci do celu. A tak, bo z matematycznego punktu widzenia zanim doleci do celu musi wpierw przebyć połowę drogi, a zanim doleci do połowy, to musi przebyć połowę z połowy i tak dalej w nieskończoność. Z czego wynika, że nigdy właściwie nie ruszy z miejsca, bo tych odcinków jest nieskończenie wiele. A przecież nawet małe dziecko wie, że strzała dolatuje do celu. A więc matematyka nas okłamuje. To matematyka przez duże M, teoria dla koneserów, abstrakcja. W matematyce jest też mnóstwo praw i twierdzeń, które opisują rzeczywistość taką, jaka jest. Na przykład? Na przykład prosty wzór na liczbę klocków potrzebnych do wybudowania piramidy o danej podstawie. To tak zwane liczby trójkątne. Liczba klocków w piramidzie to suma licz naturalnych od 1 do n, gdzie n jest liczbą klocków u podstawy. Takich przykładów mógłbym podawać w nieskończoność... No, prawie w nieskończoność. Zawsze nam pan też powtarzał, że matematyka jest niezmienna. Niezależnie od ustroju rozwiązania zadań są zawsze takie same. Bo to prawda. Niedawno tegorocznym maturzystom przygotowałem zestaw zadań na ferie. Wśród nich było zadanie z egzaminów wstępnych na Uniwersytet Jagielloński z 1957 roku. Nic nie straciło na aktualności. Uczy pana matematyki od 50 lat. Bawi pana jeszcze rozwiązywanie zadań? Bawi mnie niezmiennie. W wolnych chwilach siadam do biurka i rozwiązuję. O, w tym brulionie (format A4, sztywna okładka, każde zadanie na osobnej stronie, starannie wypisane). Są takie zadania, nad którymi się trzeba się potrudzić. Nie zawsze rozwiązanie przychodzi od razu do głowy. Bywa, że już kładę się spać, gaszę światło i nagle olśnienie. Zapalam światło, wkładam kapcie i idę kończyć liczenie. A ostatnio mnie olśniło w kościele. Na kazaniu? Mniej więcej. Nawet wymknęło mi się bezwiednie słowo "mam". Żona spojrzała na mnie i spytała: Co masz? A ja miałem rozwiązanie. To było piekielnie trudne zadanie. To dobrze, że matematyka wraca ma maturę, jako przedmiot obowiązkowy? Bardzo dobrze. Ja wiem, że tym młodym ludziom, każdemu bez wyjątku, ta matematyka potem ułatwi dorosłe życie. Niedawno byłem na wykładzie mojej byłej uczennicy, która skończyła psychologię i niedawno obroniła doktorat. W liceum nie lubiła matematyki. A na tym wykładzie zauważyła mnie i na koniec spytała organizatorów tego wykładu, czy może powiedzieć coś prywatnie. Przyznała, że od zawsze wiedziała, że chce pójść na psychologię i twierdziła, że matematyka będzie jej absolutnie niepotrzebna. O tym, że jest inaczej zdała sobie sprawę podczas pisania doktoratu z psychologii: obliczenia, tabelki, statystyka badań. Bez matematyki nie dałaby rady. I tak jest w każdej dziedzinie. Czy obowiązkowa matematyka pogrąży maturzystów? Włącz się do dyskusji