Dyrekcja zakładu wstrzymała produkcję. Na razie na miesiąc, choć tak naprawdę nie wiadomo, na jak długo. Pracownicy Mikonu boją się, że zakład, w którym przepracowali wiele lat, niebawem przestanie istnieć. - Z przedsiębiorstwem jestem związany od 1968 r. i muszę z przykrością stwierdzić, że tak źle jeszcze nigdy nie było - przyznaje prezes spółki Stanisław Konrad. - Nigdy w wieloletniej historii naszej firmy nie wstrzymaliśmy też na tak długo produkcji. Powodem zatrzymania "taśmy" - wbrew pozorom - nie jest brak zamówień. Podstawowym problemem jest brak zbytu na szyte w Mikonie ubrania. - To rezultat światowego kryzysu - stwierdza S. Konrad. - Ludzie po prostu mniej kupują, dlatego musieliśmy zawiesić wykonywanie zamówień. Mam nadzieję, że dzięki zbliżającym się świętom wszystko ruszy. Ale tak naprawdę nie wiem, co będzie po nowym roku. Niestety, nie możemy wykluczyć, że nastąpi likwidacja zakładu. Ale w tej chwili nie chcę o niczym wyrokować. Liczę, że do spełnienia czarnego scenariusza po prostu nie dojdzie. Ratunkiem dla Mikonu mogłoby być jego wchłonięcie przez jedną z polskich firm, potentata na rynku odzieżowym. Ale i te plany się oddalają. - Prowadziliśmy wstępne rozmowy z jedną firmą, ale teraz zaczyna się ona wycofywać z wcześniejszych ustaleń. Być może przestraszyła się kryzysu, ale mogą kierować nią też jeszcze inne przesłanki - mówi S. Konrad. - Jest bardzo źle. Szanse na przetrwanie Mikonu oceniam jako - "pół na pół". Całą sytuacją najbardziej zaniepokojona jest jednak 300-osobowa załoga Mikonu. Obecnie wszyscy pracownicy firmy przebywają na urlopach. Większość - jak zapewnił nas prezes Konrad - na urlopach płatnych. - Początkowo chciano nas wszystkich wysłać na urlopy bezpłatne, ale podnieśliśmy bunt - przyznaje załoga. - Nie otrzymaliśmy jeszcze wypłat za październik i listopad. Nie wiemy, kiedy i czy je otrzymamy. - Wypłaty za październik będą jeszcze w tym tygodniu - zapewnia S. Konrad (rozmawialiśmy z nim w środę - przyp. red.). - Co do wypłat za listopad, nie wiem kiedy będą. Praktycznie zawsze mamy miesięczne opóźnienie. - Boimy się o naszą przyszłość - przyznaje pani Teresa (nazwisko do wiadomości redakcji). - Idą święta, a my zostaliśmy bez środków do życia. Chcieliśmy, aby prezes dał nam pieniądze na kiełbasę, abyśmy mieli co jeść podczas świąt Bożego Narodzenia. Ale odmówił. - Zaczynają już do nas przychodzić pierwsze osoby z Mikonu z prośbą o pomoc - przyznaje Teresa Zmuda, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Miłosławiu. - Będziemy starali się im pomóc, ale nasze środki są bardzo ograniczone. Niewiele możemy tak naprawdę zdziałać. - Z wielką obawą patrzymy na to, co się dzieje. Liczę, że sytuacja nie będzie się pogarszać - mówi burmistrz Miłosławia Zbigniew Skikiewicz. - Upadek Mikonu oznaczałby katastrofę zarówno dla naszej gminy, jak i całego powiatu wrzesińskiego. - Powiedziano nam, że możemy się sami zwalniać - przyznają ze smutkiem pracownicy Mikonu. - Jeśli to zrobimy, nie otrzymamy jednak "kuroniówki". A żyć z czegoś trzeba. Pracownicy w Mikonie nie zarabiają dużo. Średnio na rękę otrzymują 800-900 zł. Jak sami przyznają, to niewiele, ale zawsze jakiś pieniądz. - Jeżeli pracodawca zdecyduje się na zwolnienia, będzie nas musiał o tym powiadomić - mówi Eugeniusz Wiśniewski, dyrektor wrzesińskiego "pośredniaka". - Musimy bowiem mieć czas na opracowanie jakiegoś projektu pomocowego. Łukasz Różański