Pasażerowie, którzy już wiedzą i siedząc na peronie zastanawiają się co dalej, ostrzegają tych, którzy dopiero przyszli i chcą wsiadać do pociągu. W miejscowości Kościan pięć minut przed planowanym przyjazdem pociągu pospiesznego głos w megafonie oznajmił: "uprzejmie informujemy, że pociąg jest opóźniony o około 130 minut". - Gdy piętnaście minut wcześniej kupowałam bilet, dyżurny ruchu musiał wiedzieć o tak dużym spóźnieniu. Nie poinformował kasjerki, by ta mogła ostrzegać klientów, czy po prostu dla pani w okienku wypowiedzenie tych kilku słów było już za trudne? - denerwuje się jedna z pasażerek. Przecież jesteśmy punktualni Dlaczego pociąg osobowy relacji Kudowa Zdrój - Poznań Główny notorycznie się spóźnia? Wojciech Kurzajewski, z Zakładu Linii Kolejowych w Ostrowie Wielkopolskim najpierw mówi, że to niemożliwe, potem sprawdza jednak przyjazdy do Rawicza z przełomu lipca i sierpnia: 28 lipca - 28 minut spóźnienia, 29 lipca - 29 minut, 30 lipca - 9 minut, 31 lipca - 26 minut i tak niemal codziennie. Na temat przyczyn takiej sytuacji się jednak nie wypowie, bo stacja początkowa pociągu jest na obszarze działania zakładu we Wrocławiu. - Punktualność naszych pociągów wynosi 98 proc., więc problem jest znikomy - podkreśla. - Przyczyny opóźnień mogą być bardzo różne, rozszczelnienie szyn, kradzieże trakcji i urządzeń kolejowych, defekt lokomotywy, roboty na torach - wylicza Wojciech Kurzajewski. Ponieważ niemal nie ma dnia, by jakiś pociąg nie przyjechał do którejś ze stacji w regionie Leszna z opóźnieniem, widać kolej okradana jest na potęgę, tabor bez przerwy się psuje, a na torach roi się od ekip remontowych. Tylko dlaczego o opóźnionych albo odwołanych pociągach pasażerów informuje się w ostatniej chwili? Co musi dyżurny? Obowiązkiem dyżurnego ruchu jest powiadomienie wszystkich zainteresowanych o opóźnieniach. Jeśli tego nie robi, nie wywiązuje się ze swych powinności. - Nie ma jednak przepisu określającego, z jakim wyprzedzeniem powinien podawać taką informację - mówi Wojciech Kurzajewski. Całkiem sensownym rozwiązaniem wydawałby się system, w którym to kasjerki informowałyby podróżnych kupujących bilet o dużych opóźnieniach lub robiłby to dyżurny ruchu, ale wcześniej, a nie tuż przed planowanym odjazdem pociągu, jak zdarza się obecnie. Ułatwiłoby to życie klientom, którzy zdecydują się wybrać inny środek lokomocji, nie musieliby bowiem jeszcze raz stawać w kolejce, by oddać niewykorzystany bilet. Szansa na odszkodowania Jaką szansę ma klient PKP na odszkodowanie z powodu spóźnienia pociągu? W myśl obowiązującej w Polsce ustawy - prawie żadną. - Zgodnie z zapisami ustawy z 1984 roku odszkodowanie przysługuje tylko wtedy, gdy podróżny poniósł jakąś szkodę, a opóźnienie pociągu powstało w skutek rażącego niedbalstwa przewoźnika lub wynikało z jego winy. Udowodnienie tego przed sądem spoczywało jednak na barkach klienta, a to dawało w praktyce niewielkie szanse na wygraną - wyjaśnia Arkadiusz Wlekły, powiatowy rzecznik konsumenta w Lesznie. Pod koniec ubiegłego roku pojawiło się jednak światełko w tunelu. Trybunał Konstytucyjny uznał bowiem, że przepisy te są niezgodne z ustawą zasadniczą. Po orzeczeniu Trybunału, to PKP musi dowieść, iż nie ponosi winy za to, że pociąg nie dotarł na czas. Być może w przyszłym roku - przynajmniej w pociągach InterCity - zaczną funkcjonować regulacje przyjęte przez Parlament Europejski, w myśl których przewoźnik musi wypłacić klientowi odszkodowanie, nawet jeśli ten nie poniósł żadnej szkody. Ma to wyglądać tak: pasażer składa wniosek i po miesiącu dostaje pieniądze, 25 proc. wartości biletu, gdy opóźnienie wyniosło godzinę, 50 proc. w przypadku dwóch godzin, lub 75 proc. jeśli byłyby to 3 godziny. Anna Szklarska-Meller Zbulwersowała cię ta sprawa? Podyskutuj o tym na forum